Wyścig czyli Pirin Extreme 38km

Pierwszy wpis poświęciłem tematyce związanej z samym miejscem, przedstawieniem imprezy oraz tego czego można się spodziewać zarówno na miejscu jak i pod względem warunków pogodowych. W tym wpisie natomiast chciałbym opowiedzieć o moim nastawieniu do startu oraz co udało mi się doświadczyć oraz przeżyć na trasie Pirin Extreme. Na samym początku chciałbym zacząć od aspektów związanych z przygotowaniem oraz nastawieniem do samego startu, ponieważ uważam to za bardzo istoty aspekt przed udziałem w jakiejkolwiek imprezie. 

Przygotowanie i nastawienie:

Decydując się na start w tym biegu chciałem doświadczyć i przeżyć coś całkiem nowego i innego niż do tej pory. Jak to zwykle bywa palcem po mapie oraz po profilu wysokości jedzie się bardzo i przyjemnie. Życie bardzo szybko weryfikuje to co łatwe i przyjemne na mapie do tego co daje rzeczywistość. Nie mniej jednak do tej imprezy podchodziłem bardzo rozważnie i czułem się solidnie przygotowany. Na trzy tygodnie przed samym starem byłem razem ze znajomymi w Dolomitach i napieraliśmy tam ostro po Via Ferratach. Testowałem tam różne formy zbiegania i szybkiego pokonywania wymagającego terenu. Wiedziałem, że jestem gotowy zarówno fizycznie jak i psychicznie. Dlatego przed samym startem najbardziej skupiałem się na wewnętrznym spokoju bo ten element ma bardzo duże przełożenie na udany start w zawodach. 

Myślę, że warto powiedzieć co jest dla mnie istotnego przed każdym startem:

  • zapoznanie się z trasą czyli: 

Przeanalizowanie przebiegu trasy pod względem profilu wysokości, punktów żywieniowych, trudności występujących na trasie a do tego znajomość na jakie szczyty wbiegamy, jak długie będzie podejście jak długi będzie zbieg. Mając takie informacje w głowie jestem w stanie ułożyć taktykę i zaplanować choćby rozkład sił czy sposób odżywiania. Po za tym daje mi to komfort, że wiem gdzie jestem i co mam jeszcze przed sobą.

  • zawsze lubię zrobić krótki rekonesans czyli jeżeli nie mam możliwości wcześniej pokonać całej trasy np. W etapach to chociaż zobaczyć jaki będzie początek biegu i jaka końcówka. To daje mi możliwość rozsądnego zaplanowania startu. Będę przygotowany jak mądrze rozpocząć bieg i co czeka mnie na samym końcu kiedy będę już zmęczony. Zawsze warto mieć założenia, bo wtedy realizujemy swój plan i nie przejmujemy się tym co dzieje się dookoła. 
  • znając przebieg trasy oraz szacując przybliżony czas pokonania biegu jestem w stanie przygotować żywienie na trasie. Jak dobrze wiecie jest to bardzo istotny element, na który warto poświęcić uwagę i rozplanować co będziemy jedli i ile. Każdy z nas ma inne możliwości i inne potrzeby dlatego trzeba robić to indywidualnie. Ja ucząc się na swoich wcześniejszych błędach tym razem w swoim repertuarze miałem niezły mix, batonów, żeli, ciastek, dekstro i izo. Nauczyłem się, że to co wchodzi na treningu nie zawsze musi podejść na zawodach. Mimo to, że wszystko ma się przetestowane to życie lubi nas zweryfikować. Trudno powiedzieć z czego to wynika, ale tak po prostu jest, dlatego warto być przygotowanym na różne rozwiązania tym bardziej, że nie wiemy czego spodziewać się na punkcie żywieniowym. 
  • Skoro mowa jest o przygotowaniu to warto mieć też sprawdzony sprzęt, w którym będziemy startować. Jest to kolejny istotny element, który ma realny wpływ na nasz komfort i bezpieczeństwo na trasie. Z racji tego, że trenuje i biegam już wiele lat, znam swoje ciało, potrzeby i ograniczenia. Do tego biegłem w naprawdę skrajnych warunkach i wiem co mi się sprawdza a co nie. Dzięki temu mam swój wyselekcjonowany zestaw rzeczy, który sprawdza mi się w różnych okolicznościach. W tym biegu moim zdaniem bardzo istotnym elementem były buty (ja biegłem w Altrach MT KING 2.0 (podeszwa Vibram Mega Grip) oraz kijki, dzięki, którym można było złapać równy i mocny rytm na bardzo stromych podbiegach/podejściach. 

Taktyka:

Uważam, że jest to bardzo istotny element podczas udziału w każdych zawodach. Mając odpowiednią taktykę jesteśmy w stanie powstrzymać swój początkowy hura optymizm i realizować to na co aktualnie jesteśmy gotowi. Warto mieć pomysł i koncepcje na pokonanie trasy. Daje to duży komfort bo wiemy gdzie jesteśmy i co robimy, żeby nie być gołosłownym przedstawię swoją perspektywę i podzielę się swoimi założeniami płynnie przechodząc do realizacji. 

Patrząc na wyniki z poprzednich lat, profil trasy oraz oglądając zdjęcia wiedziałem, że przede mną kawał solidnej wyrypy. Zrobiłem sobie kilka bardzo prostych założeń. Skoro do pokonania jest 38km w bardzo trudnym terenie gdzie w poprzednich latach wynikiem w top 10 był czas na poziomie 6 godzin to łatwo jest policzyć, że 6km/h x 6 godzin daje 36km. Zatem pokonując trasę teoretycznie w tempie bardzo mocnego piechura jesteśmy w stanie być wysoko w generalce. Zatem gdzieś musi być haczyk czytaj jako trudny teren, który ogranicza tak szybkie pokonywanie dystansu. Dlatego założyłem, że warto szacować pokonanie trasy z prędkością pomiędzy 5km/h a 6km/h co przy dolnych lotach daje grubo ponad 7 godzin a przy dobrych wiatrach 6h20min. Planując żywienie na trasie brałem to mocno pod uwagę dlatego miałem ze sobą dość sporo energetycznego ekwipunku. 

Robiąc trening wprowadzający dzień przed zawodami przebiegłem się trasą, którą prowadził początek zawodów. Wiedziałem, że będzie łatwo i szybko, w związku z tym byłem przekonany, że masa osób wystartuje jak z procy a później po prostu zgaśnie. Dlatego bardzo twardo założyłem sobie, żeby pierwsze 6km, które będą szybkie i łatwe zrobić bardzo spokojnie patrząc na tętno tak aby fajnie wejść w bieg i wysiłek. Wystartowałem razem ze znajomym z Łukaszem No Sugar. Człapaliśmy sobie i gadaliśmy a dookoła nas masa ludzi, którzy nas wyprzedzali. Mówiłem sobie w duchu, tylko spokój może nas uratować. Spokojnie nie przejmuj się wszystko zgodnie z planem, będzie gdzie gonić i wyprzedzać. Mimo wszystko z tyłu głowy odczuwałem niepokój, że na grani na trudnych odcinkach zostanę przyblokowany przez osoby, które mogą czuć się gorzej w wymagającym terenie. Mimo wszystko zgodnie z planem do 6km czyli pierwszego punktu dotarłem razem z Łukaszem. Tam napełniłem flaska 500ml i ruszyliśmy dalej. Tutaj dodam, że wyciągając wnioski po Tatra Sky Maraton miałem koncept z piciem polegający na tym, że startowałem z 1,2l izotonika w camelbagu a w plecaku miałem dodatkowo puste softlaski, które właśnie chciałem napełnić na 6km tak aby na wyjście w wysokie góry być w pełni dotankowanym. Dzięki temu od początku nie musiałem targać ze sobą pełnej ilości wody a byłem spokojny o to, że nie zabraknie mi picia na trasie. 

Jakoś na niespełna 7km zaczęło się coraz bardziej stromę podejście, którego oczywiście się spodziewałem, wtedy nadeszła chwila gdzie pożegnaliśmy się z Łukaszem a ja po wyciągnięciu i rozłożeniu kijów po prostu dałem dyla i dodałem ostro gazu pod górę. Rozpoczął się mój maraton wyprzedzania ludzi. Moje założenie było proste, wyprzedzić jak najwięcej osób przed 10km bo tam miały pojawić się pierwsze trudności techniczne. Podejście od 7km było naprawdę w dechę. Trasa poprowadzona oczywiście po za szlakiem, więc szliśmy jakimś zboczem, było tak stromo, że odchylenie się mogło spowodować przewrócenie się przez plecy. Nie wiem ile było tam procent, ale łydki po prostu płonęły. Dzięki kijkom złapałem swój rytm i napierałem mijając co chwilę kolejne osoby, które ledwo snuły się pod górę. Do póki nie wyszliśmy z terenu zalesionego dość mocno odczuwałem chłód i zimno na czubach palców u dłoni. Jednak po wyjściu za barierę lasu przyświeciło cudowne słońce, które ogrzało moje ciało nabierające werwy do dalszego napierania pod górę. Oprócz sznura zawodników, który miałem przed sobą po lewej otworzył mi się cudowny widok na grań Konchetto i góry Pirinu. Miałem ochotę krzyczeć z radości i zachwytu. To tylko podkręciło mnie do jeszcze mocniejszego napierania. Uwielbiam ten stan kiedy dyszę jak lokomotywa i sunę do góry bez zastanowienia. Wszedłem w totalny trans, gdzie liczył się tylko krok za krokiem. Poruszaliśmy się w terenie gdzie nie było żadnej ścieżki. Jedni szli zakosami inni prosto przed siebie. Trasę wyznaczały czerwone chorągiewki, które dawały zarys tego gdzie trzeba się kierować. W tym swoim zachwycie i euforii dotarłem do grani, rozpoczął się etap bardzo długiego skalistego i wymagającego terenu. Zarówno z prawej jak i lewej strony była spora ekspozycja i piękne zapierające dech w piersiach widoki. Czułem wielkie WoW i radość z tego gdzie jestem. Mimo trudnego terenu i wysokości przekraczającej 2400mnpm starałem się biec i gonić, bo to co było dookoła mnie napędzało mnie i zachęcało do napierania. Nagle przede mną ukazała się zawodniczka i lina, którą mocno chwyciła. Przeleciałem koło tej liny nie potrzebując jej dotykać. Teren dla mnie był dostatecznie trudny więc nie miałem potrzeby wspierać się dodatkowymi elementami. Dość szybko wyprzedziłem zawodniczkę i pomknąłem granią, którą cały czas chłonąłem całym sobą. Skacząc z kamienia na kamień w pewnym momencie dmuchnął wiatr z prawej i całkowicie wybił mnie z równowagi przez co prawa noga uciekła mi i spadła w kamienie. Na szczęście nie przewróciłem się a tylko pociąłem nogę o skały. To był lekki znak ostrzegawczy typowa żółta kartka w postaci nie kozakuj. Patrząc przed siebie widziałem tak piękna wymagającą grań. Cały czas byłem w pełnym skupieniu i radości. Czułem się jak ryba w wodzie a raczej wolny jak ptak. Bez myśli, bez tego co było co będzie tylko i wyłącznie w tej chwili. Zgodnie z taktyką napierałem przed siebie, kontrolując jedzenie a w szczególności picie. Tym razem miałem ze sobą sprawdzony izotonik, dzięki czemu na bieżąco uzupełniałem elektrolity oraz węglowodany. To pozwalało mi utrzymać jednostajny poziom energii dzięki czemu nie odnotowałem, żadnego kryzysu oraz spadku mocy. 

Dynamicznie przemieszczając się po grani dotarłem w końcu do punktu kulminacyjnego czyli tego charakterystycznego i najbardziej promowanego miejsca w postaci Grani Konczetto. Przed startem byłem ciekawy jak będę się tam czuć. Nagrania i zdjęcia robią wrażenie na każdym kto to ogląda. Nie da się tego opisać i przestawić po prostu trzeba tam być. Każdy ma inną wrażliwość inny poziom strachu na przestrzeń. Dla mnie było to naturalne i wspaniałe. Czułem się jak zawodnik na boisku piłkarskim gdzie są pełne trybuny a on nie słyszy nikogo i niczego. Totalne skupienie, wycięcie z rzeczywistości. Widziałem tylko stalową linę i pola pod stopami. Przeprosiłem ładnie innych zawodników i dosłownie przemknąłem jak błyskawica, mając poczucie, kurde to już? A było tak wspaniale. Trochę żałowałem, że nierozglądanem się dookoła bo czułem pod nogami, że jest piękna lufą, ale nie potrafiłem się powstrzymać i po prostu pofrunąłem przed siebie. Po tym fragmencie był jeszcze kawałek grani gdzie pokonywaliśmy teren raz do dołu raz do góry aż do momentu gdzie weszliśmy na najwyższy szczyt gór Pirinu czyli Wihren. Potem czekał na nas bardzo długi techniczny zbieg do schroniska Wihren, które znajdowała się prawie 1000m niżej. W takim terenie jeszcze nie zbiegałem. Po raz kolejny trasę wyznaczały czerwone chorągiewki a ja minąłem zawodnika, który starał się szukać ścieżek. Zaobserwowałem, że bieg zakosami nie ma sensu i lepiej dynamicznie skakać po trawkach i luźnych kamieniach po prostu na szagę. Nie patrzyłem co pod nogami tylko starałem się jak najszybciej zlecieć w dół. Nogi wykręcały się raz w jedną raz w drugą stronę, ale mimo to bardzo żwawo pokonywałem teren. Myślałem, że dalsza część zbiegu będzie trochę lepsza i nadgonię czas, ale nic z tych rzeczy. Skały i teren był cały czas wymagający, kilku krotnie będąc zapatrzonym pod nogi przegapiłem oznakowanie i wylądowałem na bezludnych głazach. Musiałem wracać lub szukać drogi na skróty do właściwej ścieżki. To był naprawdę karkołomny zbieg. W końcu udało się dotrzeć do punktu, który znajdował się przy schronisku Wihren. Parking cały zawalony, więc żeby dotrzeć do stolika z wodą i wolontariuszami trzeba było przepchać się obok samochodów. Z racji tego, że nie znalazłem nic dla siebie to uzupełniłem tylko wodę i chciałem ruszyć w dalszą trasę. Niestety ta ilość samochodów na parkingu dużo ludzi w znaczący sposób utrudniły wyruszenie. W końcu zobaczyłem, że jakaś lokalna zawodniczka z teamu Scarpa , którą wyprzedziłem na zbiegu ruszyła. Mówię okej ona zna trasę więc lecę za nią. Teraz było mi trochę łatwiej z nawigacją, choć w pewnym momencie to ja ją nakierowałem na poprawną ścieżkę, bo skręciła nie tam gdzie trzeba. Czujność to podstawa w tych zawodach. Akurat na tym fragmencie trasy wiedziałem czego się spodziewać bo po przyjeździe do Banska wybraliśmy się na małą wędrówkę od schroniska Wihren w kierunku szczytu Todorka, tak aby zobaczyć okoliczne jeziorka i piękne widoki. Kolejne doświadczenie, które idealnie wpisało się w rekonesans przed startem, znajomość terenu i tego co nas czeka. Dzięki temu spokojnie mogłem zjeść batona po wyjściu z punktu i nadgonić później dynamicznym marszem pod górę. Nie da się ukryć, że podejście pod ten szczyt dość mocno się ciągnęło tym bardziej, że do pokonania mieliśmy jakieś 800m w pionie. Czasem zygzakami czasem na wprost, aż dotarliśmy najpierw do Małej Todorki aby potem wspiąć się na właściwą Todorkę. Wydawać by się mogło, że samo wejście na szczyt będzie już końcem wysiłku. Okazało się, że wejście w partie szczytowe to teren bardzo techniczny i wymagający, tak jakbyśmy chodzili w tatrach po za szlakiem. Wielkie głazy, kamienie, które są ostre, potrafią się ruszać. Cały czas trzeba było szukać trasy i skakać po tych głaziorach. Non stop pełne skupienie i uważność, żeby nie spaść nie potknąć się na którejś ze skał. Taki teren utrzymywał się praktycznie do szczytu Todorka, potem miało być z górki… Jak zwykle profil trasy, mówi jedno a teren mówi drugie. To znaczy nie pozostało mi nic innego jak złożyć kijki wsadzić je do plecaka i wspinając i skacząc staczać się w dół. Fragment trasy od szczytu był naprawdę nie przyjazny i nie oczywisty. Po pierwsze nie było żadnej widocznej ścieżki po drugie skały, skały i skały. Więc trzeba było wypatrywać i często obracać się brzuchem w stronę skał, żeby zejść. Na szczęście nie trwało to nazbyt długo bo aż do górnej stacji wyciągu gdzie znajdował się ostatni punkt z wodą i stamtąd faktycznie była już tylko dzida w dół. Z racji tego, że miałem jeszcze sporo wody to punkt ominąłem szerokim łukiem tym samym wyprzedzając wspomnianą już wcześniej zawodniczkę z Bułgarii. Myślałem, że teraz to się bujne i będę gnał a tu proszę po raz kolejny niespodzianka w postaci zbiegu po stoku narciarskim, pełnym kęp trawy, luźnych kamyków czy kosodrzewiny. Po raz kolejny od chorągiewki do chorągiewki po bezdrożach. Na szczęście dość szybko skończył się ten fragment i rozpoczęły się single w lesie, również po za jakimkolwiek szlakiem, więc trzeba było być bardzo czujnym, żeby nie zbłądzić. Tym bardziej, że oznakowanie było raz intensywniejsze a czasem bardzo rzadko. Na pomoc przychodził track w zegarku, nie mniej jednak mocno wybijało to z rytmu i często musiałem zahamować, żeby sprawdzić czy dobrze biegnę. No cóż taki urok trasy. Napierałem, napierałem aż dotarłem do końcowych fragmentów, które znałem z rekonesansu. Czułem, że jestem już blisko mety, radość i łzy cisnęły się do oczu tym bardziej, że wiedziałem o swojej wysokiej lokacie. Jakiż wspaniały jest taki come back, kiedy w końcu czuje się moc i radość z tego co się robi. Wspaniałe uczucie… 

OPEN: 24msc
CZAS: 6h39min
DYSTANS: 38km
PION: +/- 3300m

Wrażenia i ocena

Warto byłoby podsumować całą imprezę i udział w tym wydarzeniu. Nie pozostaje mi nic innego jak powiedzieć, że naprawdę podobał mi się ten start. Świetna, bardzo wymagająca trasa, praktycznie poprowadzona po bezdrożach, większa jej część była po za szlakiem dzięki czemu można pokonać teren nie dostępny dla piechura. Trasa w moim odczuciu bardzo ambitna, w sensie wpuszczenie zawodników w wymagający teren, co jest też dużą odwagą ze strony organizatora. Szacun za podjęcie tematu i zrobienie takiej imprezy. 

Oznakowanie mogłoby być lepsze, ale zawsze można bazować na tracku w zegarku, co zresztą organizator podkreśla i wskazuje, że należy mieć wgraną trasę w zegarku i telefonie. 

Punkty żywieniowe mogłyby być lepiej zaopatrzone, ale uważam, że jesteśmy rozpieszczeni przez organizatorów w Polsce i nie można wszędzie wymagać takiego poziomu. Woda była izo było coś do przekąszenia też. Zresztą za taką kwotę wpisowego nie można wymagać i oczekiwać luksusów. To ma być racing a nie wyżerka. 

Jak dla mnie zabrakło wolontariuszy na trasie, którzy w kluczowych momentach wskazali by drogę. Czasem było tak, że ktoś był na szlaku kibicował i np. Stał 50 czy 100m przed ostrym skrętem. Gdyby uprzedził/wskazał było by dużo łatwiej. 

Generalnie oceniam na plus. Warto doświadczyć tego typu zawodów. 

Ocena:

Trasa: 10/10

Widoki na trasie: 10/10

Wymaganie terenu: 8/10

Oznakowanie: 7/10

Punkty żywieniowe: 6/10

Atmosfera i kibice: 4/10