Wspinaczkowa majówka

Od jesieni poprzedniego roku regularnie uczęszczam na ściankę wspinaczkową w Witoszowie. Lubię tam przyjeżdżać ze względu na towarzystwo, które tam się wspina. Ścianka jest  dość mała i ma ograniczoną liczbę dróg, ale nie przeszkadza to, żeby dobrze spędzić czas. Tak się stało, że dzięki regularnym przyjazdom zapoznałem się z super ekipą. Muszę przyznać, że owe towarzystwo mega nakręca do wspinu. Temat zawsze wspinaczkowy, zero lansu, zero spiny. Po prostu pasja do wspinania. Dzięki dobrym relacją i systematycznym kontaktem zaczęły pojawiać się wspólne plany wyjazdowe. Na początku lutego padło hasło wyjazdu do Chorwacji na weekend majowy. Ja ze względu na obowiązki początkowo byłem na „nie”. Jednak im bliżej było do wyjazdu tym bardziej mnie to gryzło i nie dawało spokoju. W końcu tego typu wyjazd był  moim pewnego rodzaju marzeniem. Tym sposobem udało mi się załatwić wolne i zdecydowałem się na wyjazd.

Od początku plan zakładał wyjazd do miasta Omiš, które znajduje się w regionie splitsko-dalmatyńskim. Wystarczy przejrzeć zdjęcia na google i człowiek już jest zachwycony. Miasto znajduje się nad morzem Adriatyckim a nad nim wyrastają wielkie i piękne wapienne ściany. Wszystko to w słonecznej i bezchmurnej aurze. Jednym słowem raj dla wspinaczy. W okolicach Omisiu znajduje się 13 regionów wspinaczkowych, o różnym charakterze. Większość to drogi sportowe o długościach od 10m do 33m, jednak można znaleźć regiony, w których są drogi wielowyciągowe (150m a nawet 300m). Pod względem trudności każdy znajdzie coś dla siebie (od 4a do 7c+).  My nastawialiśmy się na dobry wspin a nie na cyfrę, więc w każdym rejonie udało się znaleźć coś na swoim poziomie. Jednym słowem dla każdego coś miłego 🙂

Nasz wyjazd warto zacząć od liczby osób, które się wybrały, bo było ich naprawdę sporo. W przeciwieństwie do starych doświadczeń „im bliżej wyjazdu tym mniej chętnych” tutaj było odwrotnie, liczba chętnych rosła. Tym sposobem skompletowaliśmy 4 samochody po 4 osoby. Pod względem transportu zachowany został kompromis wygody i ekonomii. Tak się złożyło, że część ekipy (3 osoby) miały zarezerwowany apartament już dużo wcześniej, w związku z tym nie udało się być z nimi w jednym budynku. My do tematu podeszliśmy dość spontanicznie i rezerwacji dokonaliśmy na parę dni przed wyjazdem. Jednak udało się znaleźć apartament dla całej ekipy. Tym sposobem znaleźliśmy się w jednym obiekcie i wszystkie wieczory spędzaliśmy wspólnie.

Jedynym mankamentem wyjazdu do Chorwacji jest długa droga. Od nas do Omisiu jest około 1200km. Trasa w większości prowadzi autostradami, jednak początek przez Czechy jest dość uciążliwy, tym bardziej, że 30 kwietnia na granicy padał śnieg. Każda ekipa wyjechała o innej godzinie, mój team wystartował po 22. Noc minęła mi bardzo szybko, bo praktycznie całą przespałem. Obudziłem się dopiero w pięknych nadmorskich i słonecznych okolicznościach. Na miejsce dotarliśmy około 12 w południe. Mieliśmy problem ze znalezieniem mojego apartamentu. Usilnie szukaliśmy go w centrum Omisiu a jak się później okazało znajdował się 3km od centrum w dzielnicy „Nemire”. Na szczęście po paru telefonach paru rozmowach z miejscowymi udało się odnaleźć owy apartament. Tym czasem zrobiła się prawie 13 godzina. Nie pozostało nic innego jak wypić kawę zjeść ryż i ruszyć na pierwsze wspinaczkowe wojaże!

Praktycznie w pełnym składzie znaleźliśmy się w regionie Planovo, który składa się z trzech części- Planovo left, Plaonovo middle, Planovo right. Lewa część znajduje się po drugiej stronie drogi natomiast część środkowa i prawa na jednej ścianie. My wybraliśmy część środkowo-prawą. Można tutaj znaleźć 30 dróg wspinaczkowych o długościach od 9 do 32 metrów (tak wynika z topo). W rzeczywistości jest jeszcze obita droga o długości około 40 metrów. Każdy z ekipy mógł znaleźć tutaj drogę na swój poziom. Razem z Kubą zaczęliśmy od dróg o wycenie rzędu 5a-5c tak, żeby zapoznać się ze skała i terenem. Zawsze też inaczej wspina się na drodze o długości 22 metry niż typowo kantynowej 13 metrowej. Mimo tego, że to były nasze pierwsze doświadczenia z wapieniem zabawa była przednia i nie sprawiała żadnych problemów. Piątki wchodziły bez problemu, więc przerzuciliśmy się na szósteczki. Wszystko szło ładnie i pięknie choć odczuwaliśmy trochę zmęczenie trasą. W końcu jak by nie patrzeć noc zarwana. Nie przeszkadzało to w czerpaniu radości z promieni słońca, kontaktu z naturą i pięknymi widokami z 22 metrów nad ziemią.

Powoli dzień dobiegał końca. W sumie robiliśmy ostatnią już drogę tego dnia. Bardzo fajna formacja, na początku mały okapik potem lekki połóg a potem drugi okap. Droga wyceniona na 6a o nazwie  Apartmani Kuzmić, wszystko ładnie pięknie. Nie odczuwałem żadnych problemów, doszedłem do drugiego okapu jakieś 15 metrów nad ziemią. Okap nie wydawał się trudny tym bardziej, że można było zrobić obejście z prawej strony (najprawdopodobniej tak trzeba zrobić). Ja jednak stwierdziłem, że obejście jest dla słabiaków i chciałem pocisnąć na wprost. Znalazłem na lewą rękę fajny otwór, do którego mieścił się tylko „fakers”. Zastanawiałem się chwilę jak ułożyć ciało, żeby wyjść z trudności jednak nie widziałem dużo rozwiązań. Nie pozostało nic innego jak obciążyć lewą rękę i podnieść prawą nogę do góry. Jak pomyślałem tak zrobiłem. Docisnąłem palcem wskazującym „fakersa” i uniosłem się do góry. Nagle usłyszałem mega „trzaaaaaaask”. Krzyknąłem blok, bo myślałem, że ukruszyłem skałę. Okazało się, że to nie skała uległa skruszeniu tylko mój troczek w palcu. Mimo tego, że nie odczułem żadnego bólu wiedziałem, że coś jest nie tak. Pomacałem fragment palca i czułem, że nie jest taki jak być powinien. Podłamałem się (przeklnąłem drastycznie) i poprosiłem o opuszczenie. Jak się później okazało kumpel na dole usłyszał trzask i od razu dał bloka (czujny asekurant). Po zjechaniu pomyślałem sobie- no to po wyjeździe, pierwszy dzień i palec szlag trafił. Usiadłem na ławce podłamany, nie wiedząc do końca co robić. Brać wspinaczkowa jednak czuwa i ma doświadczenia co nie miara. Po krótkich rozmowach diagnoza szybko padła- „troczek!” Jak widać nie tylko ja miałem zdarzenie mega trzasku. Palec nie bolał, więc nie było co się użalać nad sobą. Tego dnia pozostało już tylko wrócić do apartamentu ogarnąć się i wspólnie spędzić dobrze czas. Wieczorne opowieści z dodatkiem nie małej ilości alkoholu w należyty sposób ubarwiały coraz to ciemniejsze niebo. Nie mogło skończyć się inaczej niż wzburzeniem Pani właściciel i rozgonieniem towarzystwa.

Następnego dnia postanowiliśmy wrócić w ten sam region czyli wspomnianą już wcześniej Planovo. Promienie słońca rozpieszczały nas od samego rana. Ja stwierdziłem, że w sumie to z tym palcem nie jest tak źle, zgodnie z sugestią na początku okleiłem dwa palce ze sobą i spróbowałem zrobić jakąś 5b (wiem powinienem obkleić cały staw, ale jakoś sobie tego nie wyobrażałem). Niestety odczuwałem ból, w związku z tym stwierdziłem, że połączenie palców nie ma sensu i pozostawiłem oklejony tylko środkowy palec w miejscu kontuzji. Tym sposobem zaczęły padać kolejne drogi na początku piątkowe, a później zacząłem haratać szóstki. A co kto kontuzjowanemu zabroni. Oczywiście każdą drogę robiłem bez używania jednego jakże ważnego palca zwanego „fakersem”.

foto od Dorotki

Wspinanie było wyśmienite tak samo jak pogoda, dlatego też postanowiliśmy zrobić sobie chwilę przerwy i w miedzy czasie udać się nad morze w celu zaznania morskiej kąpieli. Jak powiedzieliśmy tak zrobiliśmy. Co prawda ja zamoczyłem tylko stopy, no dobra nogi po kolana, ale byli tacy harcownicy co weszli po całości!

No dobra koniec obijania, plażowania i tym podobnym. Czas wracać w skały! Z racji tego, że zostało jeszcze trochę niezrobionych dróg w Planovo trzeba było tam zawitać ponownie. Tym samym po morsko obiadowej przerwie wróciliśmy w wymieniony region. Oczywiście na początku zaczęliśmy od łatwiejszych dróg, żeby się trochę rozgrzać. Jednak po przejściu dwóch tras stwierdziliśmy, że fajnie byłoby zrobić pseudowielowyciąg. Nazywam to „pseudo” bo droga miała około 40metrów. Po 30 metrach było stanowisko zjazdowe a potem dalsze plakietki. Więc śmiało można było przećwiczyć i przypomnieć sobie zasady na wielowyciągi tym bardziej, że po głowie chodził nam taki pomysł. Tym samym przystąpiliśmy do działania. Kuba poszedł pierwszy, założył stanowisko na które ja potem wszedłem. Przepieliśmy się wziąłem od niego ekspresy i zrobiłem drugą część trasy. Widoki były wyśmienite jak i doświadczenie przejścia krótkiej bo krótkiej ale wielowyciągówki.

Skończyłem drugą część drogi, Kuba opuścił mnie do stanowiska i zamieniliśmy się rolami. Tym sposobem zostałem jego asekurantem. Stojąc na stanie obserwowałem poczynania mojego kolegi, ale oprócz tego dopingowałem Piotrkowi, który robił drogę obok naszej o nazwie Djevica o wycenie 6c+. Droga jak się okazało bardzo czujna, wymagająca a do tego długa bo licząca 32 metry. W związku z tym po drodze wiele wpinek. Mieliśmy tam dobrą akcję, Piotr wparował do nas na stanowisko, żeby pożyczyć 3 ekspresy bo mu zabrakło 🙂 Sympatyczne spotkanie na wysokości.

spotkanie z Piotrkiem. (foto od Dorotki)

W sumie to była ostatnia droga tego dnia. Potem czekał nas już tylko miły wieczór w lokalnej restauracji „Bastion”. Szczerze polecam, szczególnie trunek, który otrzymuje się do rachunku 🙂 Wspólne opowieści, dowcipy, wrażenia z dnia i plany na dni kolejne.

 

Przed nami jeszcze dwa dni w skałach….

Ciąg dalszy nastąpi