Surfing okiem samouka

Surfing okiem samouka

Wstęp

Od dziecka fascynuje się sportem i doświadczam różnych dyscyplin. Jak większość chłopaków zaczynałem od piłki nożnej, którą trenowałem w klubie pod okiem trenera. Po skończeniu dość krótkiej kariery w wieku 17 lat rozpocząłem swoją przygodę z różnymi innymi sportami. Pamiętam dobrze ten czas jak spotykałem się z kumplami i trenowaliśmy różne rzeczy. Była zajawka na budowanie rzeźby to w garażu i jednego była sztanga z zębatkami i wyciskaliśmy żelastwo budując klate i bicepsy. Potem systematycznie pojawiały się inne zajawki jak capoeira, le parkour czy elementy gimnastyki. Godziny spędzone na salce owocowały różnymi trickami. To były początki internetu i filmików na youtubie, które dawały możliwość podpatrywać najlepszych. Nie zapomnę do dziś filmików Joe Eigo czy fascynacja Davidem Belle. Tak rodziły się marzenia a zarazem błysk w oku do tego, żeby napierać i rozwijać swoje umiejętności. Często było to okupione kontuzjami, ponieważ nie było odpowiedniej rozgrzewki a intensywność była zbyt duża. Mimo wszystko sport wypełniał moje życie. Oczywiście w tym wszystkim przeplatała się również deskorolka i sławny Tony Hawk. Pierwsze ollie czy kickflip, cóż to była za radość. Gdzieś w międzyczasie przewinął się też basen i pływanie, choć nigdy nie było to moją mocną stroną. Mimo wszystko czasem pojawiałem się z ekipą na pobliskim kamieniołomie i skakaliśmy z wysokości do wody. Ten moment ta chwila lotu była czystym stanem tu i teraz, który dopiero po latach doceniam. Gdzieś między wierszami przewijały się też takie dyscypliny jak tenis, łyżwy, siatkówka czy koszykówka. W sportach zimowych pokochałem snowboard, który przez pewien czas udawało się ćwiczyć dość intensywnie. Oczywiście i tego sportu uczyłem się sam. Z czasem otrzymałem cenne wskazówki od znajomego, który robił to na wysokim poziomie i po pewnym czasie jeździliśmy wspólnie na jazdy po za szlakiem czyli jazdę w puchu. Ile to było radości i euforii tego tak zwanego POW POW. Jeden skręt w puchu potrafił dać tyle fanu i szczęścia, że można było opowiadać o tym przez cały dzień. W którym momencie życia pojawiła się również wspinaczka, oczywiście i tutaj obyłem się z kursami. Po prostu zacząłem wspinać się z kumplem, który miał już doświadczenie i był chętny podzielić się swoją wiedzą. Wtedy też rozpoczęły się nasze wojaże po świecie gdzie zdobywaliśmy coraz to wyższe szczyty ucząc się przetrwania i rzemiosła wysokogórskiego. Wszystko na własnych błędach, ale za to bardzo szybkie lekcje. Duży wkład w różne sporty na pewno miało oglądanie Eurosportu, zawsze pasjonowali mnie najlepsi i kochałem oglądać każdą aktywność. Starałem się być jak najlepszym obserwatorem, który dostrzega każdy szczegół. Pamiętam jak kiedyś ktoś mnie zapytał jak ja nauczyłem się jakiegoś sportu a ja mu odpowiedziałem no wiesz oglądałem na eurosporcie a później próbowałem i uczyłem się. Tak to właśnie wygląda i wyglądało. Zawsze miałem w sobie dużo determinacji i nie lubiłem słowa nie da się. Z uporem maniaka trenowałem trenowałem aż się nauczyłem. Podobnie było z rowerem. Swego czasu szosa zdominowała moje życie, ale był również epizod kiedy jeździłem na fullu i kopałem i zagrabiałem ścieżki z kumplem. Bardzo dużo dzięki niemu się nauczyłem, jednak nie zapomnę jak pewnego razu przeleciałem przez kierownicę i zrobiłem fikołka, to było dobre! Z tego wszystkiego najdłużej trzymam się chyba biegania, choć i w tej dyscyplinie cały czas poszukuje i doświadczam na różnych płaszczyznach. Był asfalt na 5 i 10km potem zaczął się kross, były też góry na krótkich potem na długich dystansach. Było bieganie w butach, sandałach potem znowu w butach. Teraz pojawił się skyrunning. Nie da się ukryć, że każda z dyscyplin wprowadziła w mój zakres ruchu coś innego, dzięki czemu moim zdaniem udało się zbudować siebie jako pewną uniwersalność. Czyli w niczym nie najlepszy, ale czego się złapie to jestem w stanie opanować na jakimś poziomie. Później mimo długich przerw w danej dyscyplinie nie jest dla mnie problemem, żeby szybko wrócić do poziomu na którym byłem. Potem zaczynają się schody, bo wymaga to innej pracy i zaangażowania. 

 

Tym krótkim wstępem chciałbym opowiedzieć wam swoją nową przygodę, która wywołała nie lada błysk w oku i sprawiła, że już kilkukrotnie darłem “ryja” na cały regulator. To jest właśnie ten stan kiedy łapiesz pierwszą falę i przepływa przez Ciebie euforia i zachwyt. Później co prawda dostajesz srogie baty i wracasz na ziemię, ale o tym za chwilę 🙂 

Moja przygoda z SURFINGIEM

Jestem bardzo wdzięczny z możliwości jaką dostałem czyli przyjazdu do zachodniej Australii a dokładnie Perth. Wybierałem się tutaj bez żadnych oczekiwań i nastawienia. Po prostu pełen luz, co przyniesie życie to przyniesie. Jesteśmy w gościach u Martyny i Grzegorza (Martyna to siostra Kaliny). Oni mieszkają tutaj od paru dobrych lat, więc obcują ze sportami wodnymi jak kitesurfing czy surfing. W garażu mają sporo desek różnego typu, którymi z miłą chęcią się podzielili. Na początku udzielili kilku wskazówek a potem pozostała długa droga do pojęcia tej przeogromnej dziedziny. Chwała im za to, że chcieli poświęcić swój czas, swój sprzęt oraz możliwość transportowania się nad ocean. Nie da się ukryć, że na początku nie miałem świadomości za co się zabieram i o co w tym wszystkim chodzi. Nie mniej jednak na początku walcząc z żywiołem zacząłem łapać bakcyla. Nie będę ukrywał, że moje ego nie pozwalało mi odpuścić i zawzięcie próbowałem robiąc kardynalne błędy. Po trudnych początkach postanowiłem poszerzyć swoją wiedzę oglądając filmiki na youtube i wrócić do korzeni czyli zacząć obserwować. Stałem się bardzo czujny i zacząłem bacznie patrzeć na osoby w wodzie i surferów. Co robią jak robią, kiedy robią, gdzie robią, dlaczego robią. Zadawałem sobie coraz więcej pytań na które poszukiwałem odpowiedzi. Zaczęło mnie to intrygować i fascynować. Potem pojawiały się wizualizację, wyobrażałem sobie jak kształtuje się fala, jaki ma okres, jaki ma kształt. Wyobrażałem sobie jak surfuje. Tak właśnie małymi krokami próbami i błędami zacząłem dostrzegać złożoność tego wszystkiego. Zafascynowała mnie ta nieskończona wiedza tym samym myślę o tym bardzo dużo i próbuje kiedy tylko się da. Próbując w różnych warunkach nauczyłem się bardzo dużo i zrozumiałem bardzo dużo. Całym swoim doświadczeniem chciałbym się z wami podzielić, bo jest to dla mnie niesamowity proces i zajawka. Może akurat ktoś z was będzie chciał się zabrać za surfing to będzie wiedział jaka jest to droga i na co warto zwrócić uwagę. Ja ze swojej strony bardzo polecam bo jest to po prostu zajebiste! 

 

Pierwsze kroki

Pierwszy wyjazd nad ocean i pierwsze wejście do wody w moim przypadku rozpoczęło się od supa. Nie rozumiałem tego, że nie ma fal, że prądy nie takie. Otrzymałem SUP wiosło i sugestię, żeby łapać balans, równowagę i płynąć. Teoretycznie wyporność i wielkość deski była na tyle duża, że powinno się to zrobić bez problemu, jednak teoria teorią a praktyka swoje. Na początku leżałem a wiosło leżało z boku. Potem były próby klęczenia na desce, które szybko sprowadzały mnie do leżenia, bo traciłem równowagę. Byłem trochę zaskoczony bo miało być łatwo i przyjemnie a tu proszę na takiej wielkiej desce stanąć nie mogę nie wspominając o wiosłowaniu. Pomyślałem sobie: tyle trenuje, bieganie stabilizacja, ćwiczenia sprawnościowe, mięśnie głębokie i ja nie dam rady?! No fucking way! Na początku na kolanach ze stopami na desce, powoli zacząłem szukać i łapać balansu. Raz spadłem drugi raz spadłem itd.. Potem zacząłem mocniej dociskać stopy do deski, która miała elementy dość chropowate. Tak mocno próbowałem, napierałem dociskałem aż zrobiłem sobie ranę w stopie. Mimo to, że piekło a sól morska dawała o sobie znać ja usilnie chciałem nauczyć się wstawania i udowodnić sobie, że potrafię. Nie miałem zielonego pojęcia czym jest ocean i jakimi prawami się rządzi, więc jak głupi raz po raz walczyłem z wodą. Mimo wszystko doceniam tą mocną lekcję bo dała mi naprawdę dużo w kwestii balansu i równowagi. Pojęcia o tym, gdzie jest środek deski gdzie jest środek ciężkości i gdzie należy mieć ręce a gdzie nogi. Niestety kosztowało mnie to ranę, która goi się już przez parę tygodni. Z tych cennych nauk pozostanie blizna najprawdopodobniej do końca życia. 

 

No dobra mając za sobą pierwszy wyjazd nad ocean byłem trochę mądrzejszy i nabrałem trochę pokory. Kolejne nasze spotkania z wodą były kolejnymi lekcjami podczas, których ocean nas po prostu przemielał i wypluwał. Tym razem miałem już deskę surfingową typu softboard o dość sporej powierzchni i wyporności. Najpierw pierwsze wskazówki, potem pierwsze próby. Przejście z płaszczyzny SUP-a na deskę surfingową to dwie różne bajki. Skończyły się przelewki i spora wyporność. Na nowo trzeba było uczyć się balansu i tego jak ta deska działa. Obserwowałem surferów dookoła i fascynowałem się ich ruchami i tym jak łapią falę, pozostając w dalszym ciągu żółtodziobem, który walczy z deską i jest podtapiany. Strachu nie miałem, więc próbowałem co się rusza. Najpierw trochę białe fale, potem fale. Jak patrzyło się dookoła to wszystko było łatwe i przyjemne a ja dostawałem takie bęcki, że woda dostawała się do mojej głowy każdą możliwą dziurką. Czułem się przemielony i opity słonej wody. Myślałem sobie wtedy, tak nie może być, trzeba to jakoś poskładać w całość i krok po kroku ulepić coś z tego. 

 

Tym sposobem rozpocząłem swoje analizy, obserwacje, artykuły i filmiki na youtube. Kolejne wyjazdy mieliśmy już samotne co dało mi dużo większy wachlarz do tego, żeby zacząć obserwacje i skumanie z czym to się je. Zrozumiałem, że jest to mega skomplikowane i składa się z masy elementów o których chciałbym wam napisać. Zafascynowało mnie, więc rozpoczęło się ciągłe myślenie o tych falach, prądach, wiatrach, energii fali, składaniu się fali, kierunku fali, odległości między falami itd. Powoli powoli małymi krokami zacząłem podejmować próby, które miały coraz więcej sensu i które zaczęły przynosić oczekiwane rezultaty. Tekst jest okiem totalnego żółtodzioba a może wyglądać jakbym pływał już nie wiadomo ile godzin a tak naprawdę na swoim koncie mam dosłownie a nie więcej niż 10h na wodzie. Oglądałem filmiki na youtube gdzie goście mają wypływane po 500h i wtedy mega ogarniają temat. Jestem totalnym laikiem, ale mimo wszystko chciałbym podzielić się tym co przeszedłem, przez co przebrnąłem. Czyli największe głupoty i próbowanie swoich sił z oceanicznym żywiołem nie mając świadomości czynników i ruchów jakie należy poczyniać. Świetnie by było gdyby przeczytał ten tekst, ktoś kto siedzi w temacie. Bardzo jestem ciekaw czy faktycznie mam trafne spostrzeżenia i rozkminki. 

 

Moje obserwacje co do natury

Przede wszystkim chciałbym zacząć od tego, że ocean ma niesamowitą siłę i jest to wielki żywioł do którego należy podejść z pokorą i szacunkiem. Z moich doświadczeń życiowych jest podobnie jak z wielką górą. Trzeba podchodzić cierpliwie i z dystansem, swoje ego wsadzić do kieszeni, skłonić głowę i zachować umiar i rozsądek. Natura jest niesamowita ma w sobie wielką energię. Często jest tak, że my bardzo chcemy i napieramy choć woda czy góra mówi prosto “nie tym razem”. Zatem warto wsłuchać się w to co jest dookoła co mówi nam otoczenie i zsynchronizować się z żywiołem. Wtedy mamy szansę ogarnąć i poskromić w tym przypadku falę. 

Czas na konkrety! Na co zwróciłem uwagę i czego cały czas się uczę i wypatruje:

Prognoza pogody i konkretne liczby i obrazki, które mogą dużo podpowiedzieć i ocenić stan rzeczy. Dopiero ostatnio znalazłem super serwis: Surf-Forecast.com na którym można znaleźć szczegółową prognozę pogody zapowiadającą: wielkość fali, energia fali, okres fal, kierunek fal (prądów morskich), siła i kierunek wiatru. Mając tyle zmiennych jesteśmy w stanie określić czy są to warunki dla nas. Nie mniej jednak uważam, że wszystkiego należy doświadczyć i spróbować. Czyli sprawdzić prognozę pojechać i poczuć na własnej skórze. Wtedy konkretnie wiesz, że w takich warunkach jest super a w innych nie da się nic zrobić. 

No dobra na co zwrócić uwagę czyli obserwacje:

  • wchodząc na plażę, patrzę gdzie znajdują się surferzy. Jeżeli są np. szkoły surfowania to które miejsce oni zajmują. Wtedy mimo tłoku warto udać się tam gdzie znajdują się grupy. Dlaczego?
  • Pierwsze kwestia to ukształtowanie podłoża czyli w tym przypadku piasku. Instruktorzy wiedzą gdzie znajdują się dołki, wypłaszczenia, gdzie łamią się fale co wynika z ułożenia piasku pod stopami. Warto podpatrzeć i w zależności na jakim jesteśmy etapie to ustawić się w odpowiednim dla nas miejscu.
  • Druga sprawa to chodzi o tak zwany current czyli prądy morskie. Są prądy, które pchają falę w stronę brzegu i na nich właśnie płyniemy, ale są również prądy, które zaciągają falę w kierunku oceanu. Jeżeli prądy od brzegu są bardzo silne to wtedy fala ma problem, żeby się złamać. Czyli jest to miejsce gdzie dobrze jest wypływać w stronę oceanu a nie pływać. 
  • RIP CURL warto zwrócić na to uwagę. Myślę, że każdy z was kojarzy kręcenie się wody w różne kierunki i tworzenie się takiej białej piany. Dzieje się to blisko brzegu gdzie właśnie ma miejsce silny prąd powodujący zaciąganie wody przy brzegu. Czasem jest tak, że jest niezły młyn, który można silnie poczuć na własnych nogach. Niby stoimy po łydki w wodzie a ona ma tak mocny prąd, że ciężko ustać. 
  • wiatr oczywiście, że ten czynnik ma znaczenie. Jak sami się domyślacie wiatr może wiać z różnych stron np. od oceanu w stronę lądu lub od lądu w stronę oceanu. Jakie ma to znaczenie? Bardzo duże, bo jeżeli wieje od oceanu w stronę lądu to będzie potęgować i wzmacniać fale, natomiast jeżeli będzie wiał od lądu w stronę oceanu to wtedy będzie wypłaszczać i zwalniać fale. Wszystko zależy jak mocno wieje. Dodatkowo zawsze będzie wpływać na naszą koordynację, szczególnie podmuchy wiatru, które mogą wybijać z równowagi na desce. 
  • załamywanie się fali. Z moich obserwacji zależy od dna i jego ukształtowania. Po za tym od prądu płynącego od brzegu, który podcina falę płynącą od oceanu. Dlatego przyglądając się rysunkom kiedy i gdzie łapać falę można dopatrzeć się sprytnego podziału (idąc od brzegu) na tzw. Białą fale, załamanie się fali, dołek, kształtowanie się fali, dołek, kształtowanie się fali. W zależności od naszego etapu nauki należy wybrać się w odpowiednie miejsce.
  • Tutaj kłania się obserwacja periodyczności czyli, w którym miejscu łamie się fala, w którym idzie do szczytu, a gdzie znajduje się dołek. To trzeba po prostu zobaczyć. Jeżeli nie wiemy jak to wystarczy spojrzeć na surfujących. Ci co uczą się wstawać na desce łapią białe fale. Ci którzy łapią fale stoją w dołku przed szczytem fali. 

Sztuka polega na tym, żeby znajdować się w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie. Dzięki temu za pomocą kilku mocnych i dynamicznych ruchów można za pomocą siły natury popłynąć i złapać niezłą prędkość i radość.

Obserwacje surfujących

Zawsze dobrze jest zobaczyć co dzieje się na wodzie to znaczy czy w ogóle są jakiekolwiek warunki do tego, żeby surfować. Po czym to poznać? Chociażby po tym czy komukolwiek na wodzie wychodzi łapanie fal. Warunki pogodowe, o których wspomniałem wyżej mają pełne przełożenie na to czy da się działać czy nie. Nawet mocni zawodnicy będą się męczyć w niesprzyjających warunkach. W miejscach popularnych do surfowania tak jak Trigg, na który przyjeżdżamy można zaobserwować kilka grup surfujących do których zaliczymy:

  • szkoła surfowania (młodzi adepci- dzieci, dorośli)
  • osoby, które same się uczą i próbują
  • prosi, którzy łapią fale i zasuwają jak szaleni 

Od każdej grupy można się czegoś nauczyć. Na samym początku podglądałem co pokazują instruktorzy swoim kursantom i jakie poszczególne kroki wykonują. W międzyczasie obserwowałem tych, którym ta sztuka wychodzi. Patrząc na jednych i na drugich mogłem wyciągać wnioski i przełożyć to na swoją naukę. Oczywiście warto zwrócić uwagę na jakich deskach są osoby w wodzie. Początkujący pływają na bardzo dużych softboardach czyli deskach o dużej powierzchni i dużej wyporności dzięki czemu spokojnie mogą łapać najmniejsze fale o niewielkiej prędkości. Osoby, które starają się łapać falę pływają albo na softboardach o mniejszej wielkości albo na krótszych deskach o mniejszej wyporności. Im mniejsza deska tym trzeba mieć więcej wprawy i techniki. 

Bardzo dużo dało mi stanie w wodzie obok tych, którzy łapią fale, dzięki temu nauczyłem się gdzie tworzą się fale, gdzie nabierają mocy i gdzie załamują. Jest to bardzo istotne, bo w zależności od miejsca gdzie się znajdujesz złapiesz lub nie złapiesz fali. 

 

Po ostatnich bęckach w wodzie zrozumiałem, że Ci którzy znają się na rzeczy nie przyjeżdżają jak nie ma warunków, bo nie ma to po prostu sensu. Fale nie mają odpowiedniej energii i często załamują się zbyt wcześnie przez co bardzo trudno jest się na nich zabrać. W wodzie pozostają wtedy praktycznie tylko szkółki surfujące, które uczą się blisko brzegu, łapać białe fale. Wtedy instruktor daje wskazówki i pokazuje pierwsze kroki do stanięcia na desce. Można zapomnieć o szybkiej i długiej jeździe po wodzie. Oczywiście zdarzają się wyjątki czyli osoby, które potrafią złapać te dynamiczne i trudne fale, ale mają oni deski typu fish czyli bardzo krótki i zwinne i poruszają się w poprzek fali a nie wzdłuż. Manewrują i napierają bardzo konkretnie. 

Moje kroki w nauce i obserwacje

Jak w każdym sporcie kiedy uczysz się go sam popełniasz masę błędów, żeby wyciągnąć wnioski i nauczyć się podstawowych rzeczy. Oczywiście można pójść na skróty i skorzystać z usługi instruktora jest to jak najbardziej dobre rozwiązanie a tym samym opcja, która teoretycznie skróci czas nauki. Jeden w tym temacie również mam trochę wniosków i obserwacji. Z racji tego, że uczyłem się sam to przeszedłem konkretną drogę i niezły łomot, ale dało mi to spore doświadczenie i wyczucie wody, fal i wstępną umiejętność rozpoznawania co się dzieję. Mam tutaj na myśli chociażby czucie prądu morskiego na nogach, pchanie lub hamowanie fal, którą falę warto złapać, której nie, jak zabrać się do fali czyli wyczuć właściwy moment. Oczywiście cały czas uczę się tego wszystkiego i różnie wychodzi z efektami, ale trening, trening i jeszcze raz trening! 

No dobra to może na początku podzielę się swoimi obserwacjami w temacie instruktorów, bo może będziecie mieli ochotę skorzystać z takich lekcji.

Moim zdaniem jest to dobra droga na skróty, która nauczy podstawowych ruchów i elementów, które można również zobaczyć na youtube. Nie mniej jednak na ekranie nikt nie popchnie was i nie wskaże dokładnego miejsca, w którym macie stać i kiedy jak się ruszać. Zawsze wskazówki instruktora skutecznie z obrazują, gdzie jest odpowiednie miejsce i kiedy zacząć dany ruch. Z tego co dostrzegłem to można wyróżnić kilka podstawowych etapów jakie otrzymacie od instruktora grupowego:

  • rozgrzewka na plaży
  • pokazanie i przećwiczenie ruchów na plaży na suchu, czyli jak leżeć na desce, jak padlować, jak wstać, jak trzymać balans
  • wejście do wody z deską i łapanie białych fal najpierw będąc w pozycji leżącej. Kursant leży na desce instruktor lekko pcha umożliwiając sprawne złapanie fali i prędkości.
  • Kolejny etap to leżenie na desce, pchnięcie przez instruktora i próby przez ucznia wstawania
  • jak już te podstawowe elementy wychodzą to instruktorzy zabierają podopiecznych na łapanie fal. Tutaj zaczyna się zabawa i instruktor robi mega robotę. Dlaczego? Już tłumaczę. Z tego co widziałem to po pierwsze instruktor wchodzi z podopiecznymi do wody, ustawiają się w odpowiednim miejsce gdzie można łapać fale. Następnie kursant leży na desce a instruktor czeka na idealny moment. Potem gdy widzi, że fala jest odpowiednia, wypuszcza swojego ucznia na fale krzycząc, żeby padlował i w idealnym punkcie fali krzyczy UP! UP! UP! no i wszystko się skleja. Delikwetna nie napracował się zbyt wiele a wstał i złapał fale. Piękna sprawa. 

Co tu dużo mówić stałem koło takiego towarzystwa pewnego razu przez godzinę, obserwowałem patrzyłem. Stałem dosłownie kilka metrów obok i ani razu nie udało mi się złapać tej samej fali na której oni zasuwali. Z czego to wynika? Między innymi, że fala załamuje się z różnym czasem na różnej szerokości, że ja musiałem najpierw wskoczyć na deskę, potem zacząć padlować (wiosłować rękoma) i próbować złapać ten moment. Z tego co oglądałem na youtubach to właśnie to jest ten kluczowy moment kiedy zabraknie instruktora obok Ciebie i zostajesz sam na placu boju. Wtedy kończy się łapanko fal a zaczyna się prawdziwa zabawa. Nie mniej jednak myślę, że powyższym opisem przedstawiłem w krótki i zrozumiały sposób etapy przez, które każdy musi przejść. Można zrobić to z fachowcami lub samemu. Ja wybrałem drogę okrężną, więc opowiem jak to jest z perspektywy samouka!

Chciałbym opisać poszczególne kroki jakie miały dla mnie znaczenie i jak mocno wpłynęły na wyczucie tematu. Przede mną jeszcze długa droga i wiele godzin nauki, ale to co ogarnąłem w znaczący sposób ułatwia sprawę. 

  • Obycie się z deską. Element nieodzowny czyli ogarnięcie tego jak trzymać deskę, jak prowadzić ją po wodzie, jak na niej leżeć, gdzie jest jej środek, złapanie na niej balansu i równowagi. Bez tego trudno mówić o wstawaniu kiedy będziemy mieli problem z leżeniem. 

Dlatego swoje próby zacząłem od pracy na desce czyli leżenie i padlowanie (wiosłowanie). Po prostu kładłem się na deskę starałem się wyczuć środek ciężkości złapać równowagę i po prostu się przemieszczać. Pływałem sobie w te i we wte, żeby potrafić złapać harmonie z tym na czym później mam pływać. Jak już ogarnąłem jak leżeć na desce i gdzie mam się na niej znajdować to zacząłem zastanawiać się jak skutecznie machać rękoma. Obejrzałem kilka filmików zobaczyłem, że palce muszą być złączone, ręka nie może być wyciągana za bardzo do przodu i należy zanurzać rękę aż po łokieć. Z czasem nabiera się wprawy i umiejętności dzięki czemu teraz konkretnie jestem w stanie już wyczuć, że w kilku ruchach nabieram prędkości i jestem w stanie złapać falę. 

No dobra jak już nauczyłem się przemieszczać na tej desce to przyszedł czas na łapanie białych fal, czyli tych fal, które są blisko brzegu. Zazwyczaj fala łamie się w punkcie gdzie występuje wypłaszczenie i tak później sobie sunie do brzegu i zawraca. Aby złapać owe białe fale podpatrzyłem gdzie stoją kursanci i co robią. Wziąłem się do roboty i akurat ten element szedł całkiem nieźle bo nie jest mocno wymagający. Patrzysz gdzie jest białe pędzące i rolujące i kładziesz się na deske i po prostu się jej trzymasz. Jak fala jest dość silna to bez problemu popchnie Cię do brzegu. 

Ten etap rozbudowałem o kilka czynników mianowicie: zmienianie desek co za tym idzie uczenie się równowagi i czucia deski. Kolejna rzecz w zależności od deski jest inna zwrotność inna prędkość inne możliwości do skręcania. Stwierdziłem, żeby potrafić skręcać i pływać na fali to najpierw trzeba potrafić skręcać leżąc na desce. Tym sposobem poświęciłem trochę czasu na to, żeby nauczyć się kiedy fala się łamie blisko brzegu, wskakiwać na deskę i łapać prędkość. Jak była prędkość to manewrowałem ciałem tak aby próbować skręcać i panować nad deską. 

Potem zacząłem to urozmaicać na podstawie filmików, które obejrzałem. Przed złapaniem tych blisko brzeżnych fal zacząłem padlować więc miałem większą prędkość co przyczyniało się do większej frajdy. Potem zacząłem zginać kolana i trzymać je pod kątem prostym co dawało mi więcej równowagi i lepsze napędzanie się. Takimi oto krokami zacząłem zmierzać ku stawaniu na desce. Zrozumiałem, że aby wskoczyć i złapać falę to muszę mieć odpowiednią prędkość. Wcześniejsze próby kiedy to starałem się wskoczyć na deskę bez prędkości przynosiły po prostu upadki. Oczywiście to nie jest tak, że cały czas pływałem na brzuchu, bo w międzyczasie próbowałem wstawać na deskę i patrzeć co się dzieje. Nie mniej jednak te podstawowe ćwiczenia mocno pomogły mi w wyczuciu prędkości, dynamiki i późniejszym wstawaniu na desce. 

Nie mniej jednak udało mi się dojść do punktu gdzie bez problemu zacząłem łapać białe fale i wstawać na deske. Zacząłem czuć kiedy jest odpowiednia prędkość, kiedy fale przy brzegu zawijają się a tym samym wskoczyć na deskę zrobić kilka ruchów i popłynąć. 

Wszystko mogłoby wydawać się proste i oczywiste gdyby nie fakt, że w zależności od dnia a tym samym przypływów, odpływów, energii fali, wiatru itd. podłoże różnie się kształtuje. Jednego dnia jesteś w danym miejscu jest płytko i nie da się połapać białych fal bo haczysz deską o dno a innym razem w tym samym miejscu jest wody po pas i wpadasz w jakieś dołki i też trudno jest coś zrobić. 

To jest właśnie ten etap kiedy z euforii przeszedłem do tego, że nie ma nigdy tych samych warunków i trzeba być elastycznym, szukać i próbować. 

Bardzo cieszę się z tego, że udało mi się systematycznie progresować i przesuwać swoje możliwości i poziom w unoszeniu się na wodzie i wstawaniu na desce. Te małe kroki nauczyły mnie choćby płynięcie nie tylko z falą, ale również pod nią. Dzięki czemu większość czasu staram się spędzać na desce. Na początku nosiłem ją pod pachą a teraz kładę się i płynę w stronę oceanu, nawracam w odpowiednim momencie i próbuje swoich sił. To wyczucie deski i obserwowanie innych w wodzie przyniosło wymierne efekty. Nastał czas kiedy to stałem w odpowiednim miejscu w odpowiedniej chwili obserwując łapiących fale i sam zacząłem próbować swoich sił. Nauczyłem się kolejnego etapu, którym było ocenienie rośnięcia fali, próby jej złapania a w przypadku kiedy przestrzeliłem to wypuszczenia deski dzięki czemu uniknięciu rolowania i przemielenia przez falę. Ciągłe próby i błędy, które wnosiły bardzo wiele do podjęcia prób złapania pierwszej fali. 

 

Pierwsza złapana prawdziwa fala

Nastał moment kiedy trzeba było przeskoczyć z białych fal na prawdziwe fale. Zawsze jest to nutka niepewności, obaw, strachu, bo tutaj wygląda to już całkiem inaczej. Fala, która pięknie się kształtuje w pewnym momencie załamuje się mając przy tym bardzo dużą energię tym samym jeżeli będziemy w tym miejscu to otrzymamy konkretną bombę od wody. Dlatego na początku warto obserwować co dzieje się dookoła i zacząć swoje próby łapania fal wtedy kiedy są one mniejsze i mniej dynamiczne. Tak się złożyło, że nastał dzień kiedy to warunki były naprawdę dobre, fale nie były za wielkie a ocean nie był agresywny. Dookoła było sporo surfujacych i uczących się, podpatrywałem co kiedy jak i gdzie i w pewnym momencie poczułem, że to jest właśnie ta chwila. Wskoczyłem na deskę, popatrzyłem za siebie wyczułem, że fala zaczyna mnie brać. Wykonałem kilka dynamicznych ruchów rękoma poczułem lekki pęd czyli takie zaciągnięcie i szybko wstałem na deske. Nagle poczułem jak płynę i nabieram prędkości, zacząłem krzyczeć na maksa, czułem mega ekscytację i radość. Wielkie uniesienie, które wypełniało mnie od środka. Od razu przypomniał mi się moment jak byliśmy razem ze Szwedem w górach Suchych i zjeżdżaliśmy na snowboardzie w puchu takim pięknym lejem. Prędkości mieliśmy wtedy mega duże, warunki były idealne. Skręt za skrętem tzw. POW POW i po prostu okrzyki radości. Cóż to był za moment co za chwila. Podobne uczucie poczułem wtedy gdy złapałem swoją pierwszą falę. Jest to coś nie do opisania. 

Nawiasem mówiąc tego dnia nie udało mi się już złapać żadnej innej fali co oczywiście obniżyło nastrój, ale pozostawiło nutkę satysfakcji i radości z tej pierwszej do tej pory jedynej. 

 

Kolejne złapane fale

Tak się złożyło, że kolejny wypad, był również owocny. Wybraliśmy się o 6 rano tak aby było spokojnie i bez ludzi. Nad oceanem była tylko garsta osób, która wyczekiwała na fale. Ocean był dość spokojny. Można by było powiedzieć, że tylko co jakiś czas pojawiają się jakieś fale. Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać skoro nie ma fal, ocean nie szaleje to co tu robić. A jednak okazało się, że były to naprawdę fajne warunki do nauki i treningu. Teraz już wiem, że lepiej stać w spokojnym oceanie i czekać na tą jedyną niż walczyć z szalejącą wodą i łamiącymi się falami raz po raz. Wracając do tematu, ten dzień był naprawde owocny, ponieważ fale miały odpowiednią wielkość, siłę i dało się je wyczuć na tyle, żeby je złapać. Wpadłem w sportową obsesję liczenia ilości fal, które udało mi się złapać. Oczywiście upadki mieszały się z sukcesami, ale miałem mega frajdę i zajawkę. W końcu zaczęło mi wychodzić i poczułem, że wiem o co chodzi. Byłem mega podjarany i zajawiony, że przebrnąłem przed podstawy i powoli łapie falę. 

 

Zejście na ziemie

Od kilku dni jeździmy nad ocean a warunki nie są zbyt optymistyczne. Ja napalony i spragniony fal, próbuje raz po raz i dostaje mocne bęcki. Wydawało mi się, że już coś ogarniam, potrafię a tym czasem dostaje kolejne lekcje i niezły łomot. Kosztuje mnie to masę energii i siły, którą kieruje w walkę z żywiołem. Ze stanu euforii przeszedłem na podłamkę i zniechęcenie. Dosłownie jak ta fala najpierw kiedy zaczynałem byłem w dołku potem udało mi się kilka razy poczułem się na szczycie fali a teraz znowu wpadłem do dołka. Co może być kolejne? Czy uniesienie czy już tylko mielizna? Powoli nasz wyjazd dobiega końca, jednak moje ambicje i chęci jeszcze nie powiedziały ostatniego słowa. Będę czekać na odpowiednie warunki, na ten wspaniały moment, żeby spróbować złapać jeszcze jedną falę. Nie da się ukryć, że ten sport mnie zafascynował i go pokochałem. Jak to w miłości nie zawsze jest słodko i romantycznie, czasem są wzloty i upadki. Jednak ważne, żeby pozostać wiernym. Ja na pewno nie zapomnę swojej pierwszej złapanej fali!