Półmaraton Błędnych Skał z krótkim wstępem

Wstęp

Tym razem nie będzie to standardowy tekst o wrażeniach z biegu. Chciałbym popłynąć trochę głębiej i mocniej i podzielić się z wami tym jakie emocje i refleksje stoją za tym wszystkim. Na pozór bieganie mogłoby wydawać się rzeczą banalną, ale jak to w każdym elemencie naszego życia można poczuć i odkryć coś więcej. Właśnie o tym więcej zaczynam coraz bardziej się przekonywać każdego dnia swojego życia. Wcześniej bagatelizowałem wiele doświadczeń a teraz staram się poczuć i przeżyć jak najwięcej. Skąd taka nagła zmiana akcji? Jak pisał w swojej książce George Mumford cyt. „Pożar pod tyłkiem nie tylko pcha nas, ludzi, do tego, żeby coś robić, ale też motywuje do szukania własnej prawdy i działania z przekonaniem.”.

Ostatnie dwa lata poświęciłem na mocne trenowanie. Wpadłem w pewnego rodzaju obsesję. Trening był dla mnie jedną z najważniejszych rzeczy. Mając konkretnie rozpisany plan realizowałem go w 100% będąc zdeterminowanym i zmotywowanym do działania. Nie docierały do mnie zbytnio głosy z zewnątrz bo tak mocno zamknąłem się w sobie i swojej prawdzie, że trudno było je usłyszeć. W końcu musiał nastąpić moment, w którym los musiał się odwrócić. Bycie sportowcem i codzienne treningi kosztowały mnie dużo zdrowia i energii. Owa energia ulatywała ze mnie jak para z wrzącej wody. Powoli zacząłem gasnąć i nie wiedziałem co się dzieję. Jedna, druga, trzecia wizyta u naturoterapeutów i te same sugestie i diagnozy. Brak energii życiowej… Przy pierwszej wizycie mrugnąłem okiem, myśląc sobie okej może coś w tym jest, ale przecież każdy kto trenuje bywa zmęczony i nie ma zapału na inne obowiązki. Pewnie tak musi być. Druga wizyta u innej specjalistki zapaliła mi lampkę, ale w dalszym ciągu nie ustępliwie zacierałem swój silnik trenując jeszcze mocniej i nie odpuszczając choć na moment. Każdego dnia energii starczało mi albo na normalne funkcjonowanie albo na zrobienie treningu. Po treningu byłem śnięty. Były momenty kiedy o 20 godzinie zamykały mi się oczy i zasypiałem na siedząco. Potrzebny był mocny strzał abym przejrzał na oczy. Takim właśnie wstrząsem okazała się trzecia wizyta u innej naturoterapeutki, która wielokrotnie podkreśliła, że jeśli dalej będę tak funkcjonował to długo nie pociągnę i ewidentnie skracam swoje życie. Dostałem konkretny sygnał, który był dla mnie jak wyrok. Cała zima dosłownie przeorana ani jeden trening nie odpuszczony. A teraz w marcu kiedy zaczynać się będzie sezon ja mam skończyć trenowanie? Był to dla mnie mocny cios, który rozłożył mnie na łopatki. Postanowiłem, że robię przerwę od treningów na taki czas dopóki nie przyjdzie do mnie energia. Zacząłem obserwować baczniej swoje ciało, swój umysł i swoje nastawienie. Faktycznie jak dwa dni nie trenowałem to nagle zacząłem czuć werwę i chęć do działania. Pomyślałem w takim razie czas nauczyć się słuchać i kontrolować co się ze mną dzieje. Tym samym treningi zacząłem robić dużo lżejsze i rozsądniejsze. Cały czas starałem się ruszać, ale już na dużo mniejszych obrotach. Mimo wszystko w głowie kotłowało się ogrom myśli. W którymś momencie doszedłem do dna kiedy rano otwierając oczy miałem wszystkiego dość. Dwa lata ogromnej pracy i dążenie do bycia „pro” zawodnikiem szlag jasny trafił. Na tamtą chwilę był to spory cios, ale z perspektywy czasu była to wspaniała lekcja, dzięki której zrozumiałem naprawdę dużo a tym samym poczynając krok do przodu w rozwoju swojej świadomości. Kiedy miałem już tego wszystkiego serdecznie dość zacząłem szukać i drążyć. Zacząłem analizować gdzie podziewa się moja energia, co tak naprawdę mi ją zjada i dlaczego jestem ciągle zmęczony. Wziąłem zeszyt i długopis i zacząłem notować jak się czuje po danych czynnościach, wydarzeniach, informacjach. Starałem się wszystko rozczepić na części pierwsze. Zacząłem szukać w sobie ciszy i spokoju, który dawał mi szanse na poszukanie siebie i odpowiedź kim tak naprawdę jestem i po co to wszystko robię. Któregoś dnia wpadło mi nagranie pewnego mówcy, który zapraszał na swoje wykłady w Poznaniu. Stwierdziłem to jest to czego teraz potrzebuje. Kolejnego dnia zapisałem się na weekendowy wyjazd, bo czułem, że to nie może być przypadek. Ten tydzień był dość ciekawy bo codziennie przepływały przeze mnie jakieś myśli lub obrazki, które skrupulatnie notowałem i przelewałem na papier. W weekend pojawiłem się na wykładach i przez dwa dni słuchałem niesamowitej wiedzy i informacji, które wręcz rezonowały z moim stanem świadomości. Czymś nieprawdopodobnym było to, że usłyszałem tematy poruszające to co przez cały tydzień notowałem i rysowałem. Okazało się, że mój kierunek myślenia był spójny z przekazywaną wiedzą i doświadczeniem prelegenta.

Przypadek? Nie sądzę.

Co to ma wspólnego z bieganiem? Na pozór wydawałoby się, że nie zbyt wiele. Patrząc z szerszej perspektywy ma to wiele wspólnego. Jeśli spojrzeć na życie z perspektywy energii to wszystko co jest dookoła nas jest energią tylko o różnym poziomie gęstości. Energie możemy czerpać lub oddawać. Nawet samo bieganie może być elementem, który mimo wydatku energetycznego teoretycznie zabiera nam energię a z drugiej strony ładuje nasze akumulatory poprzez endorfiny, które są produkowane. Tutaj kluczem jest balans i równowaga czyli znalezienie złotego środka pomiędzy wydatkiem energetycznym a regeneracją. Wszystko w naszym życiu jest pewnego rodzaju sinusoidą opierającą się na wzlotach i upadach. Może dlatego lubię biegi górskie bo raz pod górę raz z góry.

Wracając do tematu, chciałbym nadmienić, że rzeczy które wydarzyły się w moim życiu pokazały mi pewnego rodzaju wartości. Pozwoliły mi odkryć poszukiwania do głębi siebie i zrozumienia po co tu jestem. Dotarło do mnie, że katowanie swojego ciała i organizmu nie ma żadnego sensu. Zacząłem poszukiwania od ciszy i spokoju, bo to one pozwalały mi zobaczyć czego potrzebuje i chce. Oczywiście bieganie dalej funkcjonowało w moim życiu, ale na innych zasadach. Nauczyłem się zdrowego rozsądku i powolnego wychodzenia z uzależnienia od trenowania. Kiedy byłem zmęczony lub nie miałem ochoty to nie szedłem na trening. Zacząłem ruszać się wedle samopoczucia i uznania. Mimo, że momentami objętość spadła o połowę ja nie czułem straty lub jakiegoś zdenerwowania. Pogodziłem się z tym, że ma być to czystą przyjemnością i oderwaniem się od codziennych zajęć i obowiązków. Bieganie stało się piękniejsze i subtelniejsze. W okresie swojej transformacji myślałem, żeby odpuścić wszystkie starty w sezonie i dać sobie z tym spokój, ale przyszedł moment w którym dojrzałem i powiedziałem sobie, że przecież żadną ujmą nie będzie kiedy pojawię się w połowie stawki. Jakie mają znaczenie wyniki i rezultat na mecie. Przecież liczy się spotkanie z ludźmi, wspólnie spędzony czas i zabawa na trasie. Może w końcu będzie czas, żeby zatrzymać się na punkcie, napić się wody, zjeść banana? Cóż poczynić z zawodami na które zapisało się ponad pół roku wcześniej? Po prostu pojechać i dobrze się bawić.

fot. Jacek Deneka UltraLovers | https://www.facebook.com/UltraaaLovers/

Półmaraton Błędnych Skał

Po tym dość przydługim wstępie czas przejść do meritum czyli to i owo o starcie w Kudowie Zdrój.

Ile startów nie miałbym na swoim koncie to uczestnictwo w zawodach zawsze wywołuje we mnie emocje. Tym razem były one dość delikatne z racji pewnego rodzaju katharsis i innego podejścia do samego startu. Mając w sobie spokój, którego doświadczyłem w ostatnim czasie byłem w stanie podejść do tych zawodów z pewną lekcją i nauką, która brzmi:

NIE OCENIAJ i NIE PORÓWNUJ

Dlatego też przed startem nie interesowałem się kto startuje, jaki miałem czas w poprzednim roku. Liczyło się dla mnie, żeby pojechać i pobiec mądrze. Mając doświadczenie i kondycję nad którą rzetelnie pracowałem w okresie zimowym czułem, że mogę być spokojny.

Dlatego z otwartą głową sumiennie przygotowałem się w domu do tego startu. Zobaczyłem profil trasy, rozpisałem sobie poszczególne elementy trasy. Kiedy czekają na mnie podbiegi, kiedy zbiegi, kiedy mam zjeść żela. Gdzie mam biec w jakim zakresie. Miałem na uwadze dobrą zabawę i świadome pokonywanie kilometrów. Miało mieć to formę nie zarżnięcia się tylko bieg z poczuciem, że mogę mocniej.

Będąc ze sobą w ciszy i spokoju mogłem skupić się tylko i wyłącznie na sobie. Pozwoliło to po prostu popłynąć i pokonać trasę w całkiem innym nastroju i nastawieniu niż do tej pory. Wystartowałem z dalekiej pozycji, rozmawiając ze swoim „ja”. Widziałem przed sobą zawodników, którzy gnali do przodu a ja świadomie się hamowałem wiedząc co mam przed sobą i kiedy chce zrealizować swoje plany na tą trasę. Dla zabawy policzyłem sobie, które mam miejsce i bawiłem się odliczając ile osób wyprzedzam. Uczyłem się pokory i szacunku do tego, żeby nie przesadzić na żadnym z fragmentów. Tym razem to ja kontrolowałem swój umysł a nie umysł mnie. Skupiałem się na oddechu i każdym stawianym kroku. Bieg ten był bardzo wymagający za sprawą panujących warunków. W większej części trasy było błoto a w górnej części pokrywa śnieżno lodowa z tendencją lodową. Łatwo było o błąd, który mógł kosztować skręcenie i kontuzje. Pewnie dlatego nie wiem kiedy i jak szybko minęła mi ta trasa. Mimo wymagających warunków był to jeden z piękniejszych  startów jakie miałem w życiu. W końcu nie walczyłem a starałem się płynąć i być w pełni tego co dookoła mnie i pod nogami. Czułem jak żwawo przemieszczam się po trasie i wyrywam metr za metrem, kilometr za kilometrem trasy. Do każdego spotkanego wolontariusza uśmiechałem się i witałem się. Czułem, że żyje i mam się dobrze. Moja rozpiska była w punkt i udało mi się ją zrealizować w stu procentach. Potrafiłem tak rozłożyć siły, że byłem w stanie wybiec praktycznie wszystko. Były tylko krótkie fragmenty, w których musiałem przejść do marszu ze względu na panujące warunki. W końcu dobiegając do mety poczułem radość i szczęście. To była piękna chwila doświadczyć zadowolenia z siebie. Poczuć to z czym miałem wcześniej problem. Zaakceptowanie siebie jakim jestem i bycia ze sobą w zgodzie. Akceptując swoje mocne i słabe strony. W tym momencie kiedy wynik nie miał znaczenia tylko to co przeżywałem na trasie zajęcie miejsca w TOP6 smakowało wybornie. Czułem ogromną satysfakcje z tego, że potrafiłem się zmienić, przełamać i odkryć siebie na nowo. Będąc w zgodzie ze sobą doświadczyłem radości ze szczęścia innych, którzy byli przede mną. Skończyłem z porównywaniem i chęcią bycia na pierwszym miejscu. Jestem kim jestem i jestem z tego szczęśliwy. Czy pierwszy czy szósty czy dwudziesty. Jakie ma to znaczenie dla wszechświata? Po prostu być i emanować pozytywną energią tak aby inni dookoła też mogli być szczęśliwi. Im więcej uśmiechniętych osób tym więcej dobrych rzeczy będzie działo się dookoła nas i na świecie.