#Korona Gór Polski – 3/28 Waligóra

Po dwóch tygodniach przerwy wróciłem na szlak i poznanie kolejnego szczytu z Korony Gór Polski. Co prawda tydzień temu planowałem wbiec na Tarnicę, ale zarówno pogoda jak i okoliczności nie dały odpowiedniej przestrzeni na zdobycie najwyższego szczytu Bieszczad.

Dzisiaj nie pozostało nic innego jak wybrać się na jakąś lokalną górę. Wahałem się pomiędzy Chełmcem (Góry Wałbrzyskie) a Waligórą (Góry Suche). Ze względu na pewien niecny plan w przyszłym tygodniu, postawiłem na Waligórę, którą cechuje bardzo krótki dystans, ale za to duży pion. Jak postanowiłem tak zrobiłem. Nie wiadomo dlaczego sama myśl o tym, że na dystansie 500 metrów jest około 140metrów przewyższenia budziła we mnie lekki niepokój.

Do schroniska Andrzejówka dotarliśmy dość późno bo około godziny 11, w związku z tym na parkingu było naprawdę sporo samochodów. Pojawiła się u mnie obawa, że na szlaku będzie masa ludzi. Na całe szczęście mało kto wybiera ten szlak (najprawdopodobniej ze względu na stromiznę), zresztą moja wizja wbiegnięcia i dynamicznego zbiegnięcia okazała się ułańską fantazją. Pod górę biegu było może 250 metrów a później dosłownie ratuj się kto może. Moje sapanie przerodziło się w warkot jak w silniku disla przy 4500 tys/obr. dyszałem jak lokomotywa, ale uporczywie chwytając korzeni, traw, kamieni parłem do przodu. Wszedłem w tak mocny proces beztlenowy, że myśli nawet nie przechodziły przez głowę, starałem się stawiać kroki i przemieszczać/wspinać do góry. W końcu dotarłem do szczytu klepnąłem słupek z oznaczeniami i hura w dół. Trudno nazwać to zbiegiem, raczej było to skakanie w dół, bo ten arcytrudny teren nie dawał możliwości normalnego biegu. Nie mniej jednak przemieszczałem się w dół bardziej mając wrażenie latania tudzież spadania. W dwóch miejscach odbiłem się tyłkiem od podłoża bo nie trudno tam było o zsunięcie. Mimo tego, że trasa była w dół mój oddech wcale się nie wyrównał a tętno nie spadło. Warczałem dalej jak bym miał wyzionąć ducha. Wybiegłem z lasu na szutrową drogę prowadzącą pod schronisko, ale mimo łatwego terenu nie byłem w stanie przyśpieszyć. W te niespełna 10 minut straciłem chyba cały glikogen a mięśnie mimo, że nie piekły i nie bolały nie chciały współpracować. W końcu padłem na trawę i tak sapałem sobie przez kilka minut, aż doszedłem do siebie. Sam nie wiem co mną kieruje, że potrafię doprowadzić się do takiego stanu.

Muszę przyznać, że czasem warto się zmęczyć bo później pyszne jedzenie smakuje jeszcze bardziej. Pozytywnie zaskoczyło mnie schronisko Andrzejówka, które miało otwarte okienko i serwowało różne przysmaki. Wyobraźcie sobie, że w menu znajdował się bigos wegański oraz wegańska zupa pomidorowa. Z mojej strony wybór padł na pomidorową, kawę z ekspresu przelewowego i szarlotkę. Najwyższej klasy jedzenie w miłej i przyjemnej okolicy. Polecam!

 

Jeśli szukacie prawdziwej wyrypy to szczerze polecam Waligórę. Można naprawdę się sponiewierać 🙂

Poniżej znajdziecie zapis na portalu strava.