Camino del Norte
W końcu udało się ! Siedzę na kanapie, mam wolny czas i wolny umysł. Z jednej strony mam wrażenie, że każdy dzień, który już minął zdarzył się zaledwie wczoraj lecz z drugiej znów Camino wydaję się być już bardzo odległe 😉
Od momentu, gdy dowiedziałem się o Camino, wiedziałem, że przyjdzie mi się tam wybrać. Wiedziałem że jest mi to pisane i jest to bardzo ważny krok w moim ogólnie pojętym rozwoju. Było to ok 4 lata temu, w momencie gdy moja noga zaledwie kilka razy stanęła poza granicami naszego kraju. Od tamtego czasu nie znalazłem wolnego miesiąca ( bo tyle co najmniej trzeba mieć) żeby wyruszyć na szlak. No, ale widocznie to nie był jeszcze właściwy czas 🙂 Pierwszą styczność z Camino miałem w 2014 gdy stopując po Hiszpanii „przypadkowo” trafiłem do tzw. alberge czyli miejsca noclegowego dla pielgrzymów. Przespałem się a w nocy postanowiłem przejść 1 dzień, jako, że było to 50km przed Santiago. Ten jeden dzień wędrówki a potem kolejne 3 i 200km w nogach zmieniły całkowicie kierunek mojej podróży zarówno autostopowej jak i życiowej 😉
W czerwcu i lipcu tego roku planowałem trochę pojeździć po Bałkanach, jako, że są cudne i niedosyt z poprzednich lat pozostał.
Podejmując wszelkie decyzje ( zazwyczaj spontaniczne ) staram kierować się intuicją i tzw. „znakami”. Jadąc z Węgier do Bośni autostop szedł mi mizernie. Nie miałem też motywacji do jazdy ani poczucia, że jestem we właściwym miejscu. Wtedy zapaliła mi się w głowie lampka. „Jadę do Hiszpanii, na Camino !” Przeszedłem na drugą stronę autostrady i doczłapałem do Polski. Spakowałem się, kupiłem hamak i ruszyłem w drogę !
Na ok 2 miesiące podróży zabrałem 200E, co dla niektórych jest niczym a inni żyją jak królowie 🙂 Na Camino za nocleg i jedzenie można z łatwością wydać 20-30E na dzień jednak budżet „włóczęgi” śpiącego w większości na dworze w hamaku i gotującego jedzenie na palniku wynosił 3-6E na dzień w zależności od okoliczności 😉
Większość moich podróży, a Camino w szczególności mają na celu nazwijmy to rozwój duchowy. Podróże przestały być dla mnie zaliczaniem co piękniejszych miejsc a raczej podróż wewnętrzna i poznawanie siebie stały się dla mnie priorytetem. Szczególnie Camino miało być czasem tylko i wyłącznie dla mnie. Tak się jednak nie stało 😀 I całe szczęście ! Oprócz kilkudniowych samotnych etapów większość czasu spędziłem z Teresą (DE) i Clarą( FR), były też epizody multikulturowych dzikich kempingów 😉 Muszę przyznać, że nie samotność przyniosła mi rozwój, który miałem na celu lecz właśnie radość, zabawa, wyzwania i kompromisy związane z dzieleniem każdej minuty w ciągu 24h z innymi osobami 🙂
Mógłbym napisać eseje z tego czego się nauczyłem, choć nie wszystko potrafię nazwać i nie wszystkiego jestem świadomy. Każdy dzień był wyjątkowy, inny, bardzo intensywny. Dziesiątki cudownych ludzi, historii. I choć wiem, że to mało mówi ciężko mi to opisywać, ponieważ jestem świadomy, że żadne słowo nie może przekazać wewnętrznych doświadczeń. Jak każdą inną rzecz Camino trzeba po prostu przeżyć. Każdemu, kto marzy o wyrwaniu się z „szarej rzeczywistości, zmianie, transformacji swojego życia lub podejścia do niego zdecydowanie mogę polecić Camino, jako dobry początek 🙂
O Monkach:
Początkowo planowałem przejść Camino na bosaka a monki kupiłem tylko na momenty asfaltowe, żeby nie spalić sobie stóp. Już po kilku dniach przekonałem się, że zakup tych sandałów uratował mi życie 😀 Przejście camino w moim przypadku z plecakiem ok 17-20kg na bosaka było po prostu niemożliwe. Ze względu na powierzchnie niektórych długich etapów składających się z mega ostrych kamieni przy dużym nachyleniu terenu lub asfaltu rozgrzanego do czerwoności nie odważyłbym się przejść Camino Del Norte na bosaka nawet bez plecaka ( chyba, że po wieloletnim treningu stóp i w miesiącach mniej nasłonecznionych ). Sandałami od początku byłem zachwycony i wbrew pozorom nawet w górach czułem się bardziej stabilnie niż w butach. Monki są ultra lekkie, bardzo dobrze przylegają do stopy i co najważniejsze podczas gdy inni zmagali się codziennie z kolejnymi pęcherzami, moje stopy choć bardziej zabrudzone były jak nowe 😉 CO mnie również zaskoczyło to, że nie miałem żadnych otarć od pasków trzymających stopę. Oczywiście zawsze jest coś za coś. W chwilach zmoczenia sandałów stawały się one bardzo niestabilne jako, że stopa wręcz ślizgała się po nich czemu sprawnie pomagało nagromadzone błotko 😉 Po ok 350 km z jakiegoś powodu podeszwa przy jednym z sandałów nie wytrzymała i urwała się w miejscu głównego paska trzymającego stopę. Początkowo użyłem taśmy, igły i nitki ale ten sposób pozwolił mi iść dalej tylko 3-4 dni. przebiłem nożem sandał troszkę głębiej niż była poprzednia dziura i przeciągnąłem pasek. I wiecie co ? Sandały zrobiły kolejne 750 km i mam je do dziś. Nie wspominając już o tym, że w Santiago czekała nowiuśka para 😀 Co prawda moje stare monki są już trochę schodzone i podeszwy na pięcie i pod przednią częścią stopy są na tyle starte, że jeszcze trochę i dotknę stopą ziemi 😉 Podsumowując – jak i na początku tak i na końcu byłem i jestem ultra zadowolony 😉