Bieg Kreta czyli pasja nade wszystko!
Podobnie jak w poprzednich latach wziąłem udział w Biegu Kreta. Wziąć udział to być częścią wydarzenia niezależnie od tego czy jest się uczestnikiem i pokonuje się trasę czy działa się przy organizacji wspierając tym samym osoby, które są na trasie. Jak pewnie dobrze wiecie Bieg Kreta to impreza, która tworzona jest przez pasjonatów a dokładnie przez KB Sobótka (którego jestem członkiem). Od samego początku koncept i filozofia pozostaje bez zmian co gwarantuje utrzymanie jakości i realizację przedsięwzięcia. Bieg który organizowany jest bez nadęcia i tworzenia sztucznej bańki. Bieg, który ma duszę a zarazem charakter. Bieg, który przyciąga wspaniałych i różnorodnych ludzi. Bieg, który daje szanse każdemu. Bieg, na którym nie ma sztywnych ram a każdy zarówno ze startujących jak i tworzących robi wszystko jak najlepiej potrafi. Bieg na którym każdy ma okazję się wykazać i dać coś od siebie. Bieg, który pochłania bezgranicznie nie dając zasnąć w nocy. Bieg, który zostaje w Tobie na naprawdę długo. Dlaczego tak jest? Bo tworzony jest przez fantastycznych ludzi, którzy potrafią łączyć a zarazem dzielić się pasją. Bo sztuką jest być liderem a nie szefem. Tutaj słowa uznania dla Radka Puchały, który ma w sobie dar i umiejętność bycia świetnym liderem. Osoba, która gra pierwsze skrzypce przy organizacji tworząc tym samym reguły gry, klimat, koncept i ogarnianie. Osoba, która trzyma wszystko pod kontrolą a nie jest na pierwszym planie, bo potrafi zaufać i dać szanse wykazać się innym. Dlaczego o tym piszę? Bo bieg ten jest bliski mojemu sercu i niezmiennie podoba mi się jego koncept, w którym w moim odczuciu dominuje słowo PRZYGODA i wyjście po za ramy i schematy. Bieg organizowany przez biegaczy dla biegaczy i piechurów. Z racji tego, że limity są bardzo długie każdy może sprawdzić się na tej wymagającej trasie.
Zanim przejdę do opisu moich wrażeń z tego roku chciałbym wrócić trochę wstecz. Do początków biegu kreta. Nie zapomnę jak Przemek wymyślił trasę ze Schroniska pod Śnieżnikiem do Sobótki. Namawiał wtedy wielu między innymi mnie abym pobiegł z nim na wyznaczonej trasie. Wtedy było to dla mnie nie do pojęcia i po za granicami rozsądku. Lecz on nie ugięty wystartował sam na trasę wtedy już Biegu Kreta, bo wydrukował sobie numer startowy. Nie udało mu się przebiec całej trasy, ale zasiał ziarnko, które z roku na rok rosło niczym roślina. W kolejnych edycjach zaczęły pojawiać się chętne osoby, które podejmowały się wyzwania. Na początku bieg startował ze schroniska pod śnieżkiem a meta usytuowana była w górach Sowich a dokładnie w Lasocinie. Pamiętam dobrze te wydarzenia bo co roku brałem w nich udział, albo w formie pomocnika albo zawodnika. To było moje pierwsze ultra w życiu, które dało mi okazję poczuć klimat i koncept bycia wolnym, poczucia radości i szczęścia z biegania. Bieg, który spowodował piekielny ból nóg pod wpływem, którego skończyłem swój udział po 70 kilometrach. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłem, że da się biegać takie dystanse a przy tym dobrze się bawić. Dzisiaj patrzę na to wszystko całkiem inaczej, ale pewne rzeczy są niezmienne. Pasja i dzielenie się pozytywnymi emocjami!
W poprzednich latach angażowałem się przy pomocy Biegu Kreta na dystansie hardcore. Działałem przy pierwszej, drugiej oraz trzeciej edycji tego szalonego dystansu będąc suportem mobilnym. Przeżywałem i jednoczyłem się z zawodnikami, którzy stawali na starcie. Byłem z nimi na wielu punktach mogąc poznać kawałek ich historii. Każdy z nas przeżywał na swój sposób to co działo się dookoła. Niezmienne był to czas w przyrodzie, która otaczała nas na każdym fragmencie trasy liczącej 377km. Były to wyjątkowe chwile, które pozostawały na długo w głowie.
W tym roku miałem wycofać się z pomocy przy biegu, jednak życie poukładało mi się w taki sposób, że podjąłem chęć ponownego działania i wsparcia dla imprezy. Po rozmowie z Radkiem tym razem udało się wypracować inny sposób zaangażowania a mianowicie stałego punktu na trasie. W tym roku nie towarzyszyłem już hardcorowcom a obstawiałem punkt na przełęczy Wilczej, który znajdował się na 83km dla małego Kreta oraz 313km dla Biegu Hardcore. Było to moje całkiem nowe doświadczenie, ponieważ nigdy nie obstawiałem punktu na żadnym biegu. Zazwyczaj pomagałem wspierałem w innych kwestiach, dlatego była to świetna okazja do poznania całkiem nowej perspektywy. Do pomocy na punkcie zgłosili się jeszcze znajomi Monika oraz Rafał, którzy tworzą razem Fundację Aktywni Ślężanie. Wykazali się oni chęcią pojechania na przełęcz Wilczą już w piątek o godzinie 23 aby w razie potrzeby obsłużyć niespodziewanych zawodników, którzy pojawiliby się przed planowanym czasem. Dobrze, że tak się stało bo już o 3 w nocy na punkcie zjawił się Daniel Stroiński pierwszy zawodnik biegu Hardcore. Wczesnym rankiem jak błyskawica wpadł na punkt zawodnik z krótkiej trasy i przemknął czym prędzej. Całe szczęście, że nie musiałem gonić skoro świt na punkt, bo do późnego wieczora gotowałem i przygotowywałem różne posiłki tak aby punkt był na bogato. Chciałem dać coś od siebie i podzielić się swoją pasją i zamiłowaniem do gotowania dzieląc się wegańskimi smakami. Z racji tego, że emocje związane z biegiem towarzyszą nieustannie to obudziłem się już o 5.30 i zabrałem się do działania. Sprawdziłem jak wygląda sytuacja na trackach i postanowiłem ruszyć na przełęcz Wilczą od razu, mimo, że umawiałem się z Moniką, że będę koło 12. Tym samym o 8 rano zameldowałem się na przełęczy i zabrałem się do działania w postaci wypakowania asortymentu. Pięknie się wszystko poskładało, bo idealnie uzupełniliśmy się z Moniką i Rafałem, tworząc naprawdę dobrze wyposażony punkt. Jest to świetne doświadczenie, kiedy można pomóc uczestnikom na tak długiej trasie. Miło jest usłyszeć ciepłe słowa z ich strony, którymi doceniają wkład pracy. Ja określam to korzyścią obopólną bo robiąc coś od serca i z dobrą energią otrzymujemy w zamian to samo. Tym samym dokonywana jest pozytywna wymiana. Spędzając dzień od 8 rano do 21 miałem pełne spektrum osób startujących. Udało się zamienić słowo praktycznie z każdym. Poznałem wiele niesamowitych osób, które pokonywały trasę z całkiem innym nastawieniem i założeniem. Ta różnorodność była po prostu wspaniała. Bieg na którym praktycznie nie było ścigantów a raczej koneserzy długich dystansów. Osoby, które przekraczają swoje granice, wychodzą po za strefę komfortu i napierają. Jedni biegną, drudzy truchtają inni natomiast tylko chodzą. Okazuje się, że naprawdę w dobrym czasie można pokonać tą trasę tylko i wyłącznie idąc z plecakiem turystycznym i ubraniu trekkingowym. Dzięki temu jest czas na rozmowę, wymianę myśli, podzielenie się pasjami a nawet pogadaniu o Yerba Mate. A jak już się jest na tym punkcie to i czasem pojawią się osoby, które chcą wesprzeć swojego partnera lub znajomego i wtedy jest dodatkowa okazja do pogadania i poznania kogoś nowego. A jak się okazuje świat jest mały i pewne doświadczenia są bliskie i wspólne. Tym bardziej jest to owocny czas, kiedy można z kimś popłynąć i tak po prostu pogadać o życiu. A to wszystko w otoczeniu lasu, gór i słońca, które przez cały dzień zmieniało swoje położenie. Cieszę się, że po raz kolejny mogłem dołożyć cegiełkę i pomóc przy organizacji tej wspaniałej imprezy.
Oby tak dalej!
PS czasem trudno jest opisać to co przez nas przepływa słowami. Jednak każdy kto działał w podobnym zakresie na pewno poczuje podobne uczucie i zrozumienie owego zamieszania 😊