Pow Pow czyli dzień na desce
Wczoraj skończyłem zgrupowanie rowerowe, które miałem nad polskim morzem a już dzisiaj łapałem krawędzie w puchu.
.
Kiedy to wczoraj wieczorem czułem się zmęczony treningami wydolnościowymi na szosie a do tego trasą z Wisełki do Sobótki to dzięki dzisiejszemu dniu pełna euforia.
.
Kocham miejsce, w którym mieszkam. Na co dzień latam sobie, po masywie Ślęży i podziwiam ulubioną górę, ale w takie dni jak dzisiaj doceniam, że w Góry Sowie mam 40minut samochodem.
.
Wyjazd na deskę arcyspontaniczny. Godzina 12.40 telefon od przyjeciela Szweda:
-Aluś co robisz?
-pracuje…
-jedziesz na deskę w Sowie?
-no jasne, że jadę!
-to za 15minut będę po Ciebie!
(stan radości, muzyka na full i ogarnianie sprzętu)
Godzinę później byliśmy już w Górach Sowich. Pierwsze dwa zjazdy zrobiliśmy na stoku Rymarz, potem wjechaliśmy na szczyt i szukaliśmy trasy na zjazd w puchu. Jak to Szwedu nazwał „powder hunting”.
Tego Pow Pow nic nie przebije, nie ma piękniejszego stanu, kiedy płyniesz w puchu, robisz skręt, łapiesz prędkość ta euforia, radość, okrzyk szczęścia! Oczywiście nie każdy zjazd jest tak wspaniały, ale te trzy skręty pamiętasz długo! Nie ma nic piękniejszego niż puch i zjazd po za trasą!
Po raz kolejny odkryłem szczęście i radość z tego co mogę robić i miejsca, w którym się znajduje.
.
Dzięki Szwed za piękny dzień! Parę lat minęło od ostatnich wspólnych zimowych wojaży…
.
PURA VIDA