Życie płata figle
Czasami życie płata figle. Dzisiaj przekonałem się o tym bardzo dobrze.
Ostatnio ilość obowiązków spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. No bo przecież oprócz tworzenia sandałów, które są moją pasją zajmuje się trenowaniem dzieci. Akurat w dziedzinie odbiegającej od biegania, gdyż jestem trenerem kolarstwa szosowego. Z racji tego, że sezon nadszedł wielkimi krokami, było sporo tematów do ogarnięcia, a treningi na szosie przybrały na mocy. Tak też się złożyło, że w tym miesiącu spędziłem na szosie 50 godzin i pokonałem tym samym 1312km. Jednym słowem moje życie zaczęło się toczyć. Tak też się potoczyło, że straciłem rachubę jaki jest dzień tygodnia. Tym samym bardzo ważne spotkanie, na którym miałem być ominęło mnie szerokim łukiem. Dzisiaj przystrojony w garnitur wchodzę święcie przekonany, że to właśnie dziś odbywa się wyżej wymienione spotkanie a tu spotykam się z dużym zdziwieniem. Szczerze mówiąc myślałem, że to żart. Jednak to była prawda, szczęka mi opadła i miałem problem, żeby się odnaleźć w tej sytuacji w tej chwili. Mimo, że po południu znowu trening szosowy, nie zważałem na nic i nie pozostało mi nic innego jak założyć sandały i pobiec przed siebie…
Tym sposobem znalazłem się na przełęczy Tąpadła. Miałem udać się standardową ścieżką, ale stwierdziłem, że przecież to bez sensu. Trzeba zmieniać coś w życiu i udać się tam gdzie jeszcze się nie było. Wyłączyłem telefon ściągnąłem włączony zegarek wsadzając go do kieszonki i pognałem przed siebie. Tym sposobem zacząłem poruszać się żółtym szlakiem. Początek kojarzyłem, ale potem leciałem po prostu przed siebie. Po jakimś czasie gdy szlak odbiegał mocno w prawo, stwierdziłem, że trzeba kierować się w kierunku powrotnym. Co za dużo to nie zdrowo. Pięknie było wyłączyć się ze świata i być z naturą. W końcu czuć było powiew wiosny, zapach zieleni, gorące promienie słońca, wiatr w stopach. Oderwałem się od wszystkiego a mętlik w głowie, który panował zaczynał powoli się rozwiązywać. Kocham to wietrzenie umysłu. Lubię te samotne chwile w lesie, kiedy jestem tylko ja i natura. Sandały dają strasznego kopa w kontakcie z tym co nas otacza. Po prostu kocham biegać w ten sposób. Tym razem bez zegarka na ręce leciałem sobie z wyczuciem, niektóre odcinki leciałem piecem, a w niektórych stawałem i robiłem zdjęcie czy nagrywałem filmik. W końcu należała mi się chwila wytchnienia. Tym sposobem zrobiłem mega super rundkę w okolicach Raduni, która sprawiła mi mega dużo frajdy. Złapałem oddech i pozytywną energię.
Jedno wiem na pewno znowu czas na zmiany. Zdecydowanie brakuje mi biegania, ale mimo wszystko należy mi się trochę odpoczynku, bo miesiąc marzec to przecież prawie etat, ale sportowy. Zresztą sami zobaczcie. Tylko jeden dzień bez treningu. Akurat był to dzień powrotu z 12 godzinnego biegu w Bochni. Oj bieg w kopalni dał mi popalić i to ostro. Jednak co nie zabija to wzmacnia.
No to co 95 godzin treningu to dużo czy mało? Gdybym zgodnie z planem wybrał się dzisiaj na wspinaczkę to miałbym prawie 100 godzin. „-Jakaś masakra Panie Tytusie -masakra oj tam masakra od razu… ” Tak czy siak 120km biegowych zrobionych w tym dwa starty: 12 godzinny bieg w Bochni oraz Półmaraton Ślężański.
No to w kwietniu startujemy:
2.04 Kryterium kolarskie w Żaganiu (jako trener)
8.04 Kryterium kolarskie w Dzierżoniowie (jako trener)
9.04 Rozpoczęcie sezonu kolarskiego w Sobótce (jako trener)
17.04 Bieg u Stasia w Wałbrzychu (sandałowe loty)
22.04 Półmaraton w Henrykowie (startuje na 10km) będę miał ze sobą sandały
Końcówka miesiąca a tym samym majówka pod znakiem zapytania. To z kim się widzę i kiedy? Z cyklu to sobie odpocząłem