wypad w Dolomity dzień 2
Tak jak już wcześniej wspomniałem drugi dzień to ambitny plan na pokonanie bardzo długiej via ferraty o nazwie „Sentiero Ferrato Ivano Dibona”. Ferrata prowadzi główną granią masywu Cristallo, jest jedną z bardziej znanych i w sezonie mocno obleganych ferrat, szczególnie na początkowym bardzo znanym odcinku. W celu pokonania ferraty można wybrać różne warianty startowe. My wybraliśmy trochę bardziej ambitną wersję czyli wszystko o własnych siłach. Większość osób korzysta z kolejki linowej, która w znaczący sposób ułatwia i przyspiesza pokonanie trasy.
Zacznijmy od początku. Z kampingu wyruszyliśmy autem około godziny 8 i kierowaliśmy się w stronę Misuriny. Zgodnie z założeniami zostawiliśmy auto na parkingu przy Ospitale (1430mnpm), gdzie rozpoczyna się szlak w kierunku via Ferraty Dibona (203). Na początku droga wiedzie szutrowym przyjemnym duktem. Zanim dotrze się do via ferraty trzeba pokonać sporą ilość przewyższenia, dzięki czemu można podziwiać ciągle zmieniający się krajobraz.
Pogodę tego dnia mieliśmy idealną, to znaczy niebo klarowne, z małą ilością chmurek. W związku z tym trzeba było pamiętać o nawadnianiu i regularnym odżywianiu. Mieliśmy świadomość tego, że mamy do pokonania bardzo długą trasę z licznym przewyższeniem. W końcu naszym docelowym punktem był szczyt Cima di Mezzo (3154 m), na który prowadzi wymagająca via ferrata.
Początek trasy pokonywaliśmy w samotności, otaczały nas tylko góry i przestrzeń. Ferrata, którą mieliśmy do pokonania składała się z łatwych odcinków, podczas których przemieszczaliśmy się granią oraz fragmentów zabezpieczonych stalową liną. Dla nas nie były to wymagające okoliczności w związku z tym, praktycznie nie wpinaliśmy się do przygotowanych ferrat. Oprócz pięknych widoków na trasie można było podziwiać wiele budowli i umocnień z czasów I wojny światowej. Człowiek uruchamiał wyobraźnie i myślał jak musiała wyglądać wojna w tych rejonach.
Mimo, że poruszaliśmy się bardzo szybkim tempem, czas uciekał bardzo szybko. Na szczęście nigdzie nam się nie spieszyło. Dzięki temu mogliśmy podziwiać widoki i przemieszczać się wyznaczonym szlakiem. Niesamowite formacje skalne i przestrzenie cały czas wzbudzały radość i pełnie szczęścia.
Po około 4-5 godzinach dotarliśmy do miejsca gdzie łączyły się ze sobą dwie trasy. Ta prowadząca od kolejki górskiej z tą, którą przyszliśmy. W końcu spotkaliśmy pierwszych turystów, którzy podobnie jak my podążali w stronę schroniska Rifugio Guido Lorenzi położonego na 3000mnpm. Zanim dotarliśmy do schroniska czekały na nas bardzo fajne via ferraty, na których wszyscy robili sobie zdjęcia, a ja złapałem bakcyla i zacząłem sobie tam śmiało biegać.
Tak właśnie upływał czas w tych pięknych okolicznościach. Wraz z przebiegiem drogi zmieniały się formacje skalne i rodzaj via ferrat. Najciekawszym momentem na tej trasie był odcinek przed samym schroniskiem. Piękna długa drabina do zejścia potem kołyszący się mostek nad przepaścią. Ludzie mieli stracha a my dużo zabawy w postaci huśtania czy lekkich przebieżek 🙂
Szczerze mówiąc mieliśmy chytry plan, żeby w schronisku zjeść coś na szybko i na ciepło, jak się okazało schronisko było zamknięte i pozostał nam tylko suchy prowiant, który mieliśmy ze sobą. Zanim dotarliśmy do schroniska po drodze spotkaliśmy 3 polaków, którzy już schodzili. Wspomnieli nam, że według prognozy pogody po godzinie 14 mogą wystąpić burze i opad deszczu. Będąc przy schronisku zastanawialiśmy się co zrobić, według naszych obserwacji pogoda była stabilna choć chmury coraz bardziej zaczynały się tworzyć. Ze schroniska Lorenzo na szczyt prowadzi droga w tą i z powrotem. W związku z tym w razie załamania pogody odwrót może być tylko w jedną stronę. Dziwnym trafem wszystkie osoby, które docierały do schroniska nie wybierały się na szczyt, tylko posiedziały i wracały. Byliśmy jedynymi osobami, które porwały się na zdobycie wierzchołka. Na trasie towarzyszyły nam super odcinki, między innymi trzeba było pokonać trochę pionowych fragmentów. Porównując do wcześniejszych ferrat na tych trzeba było się trochę zmęczyć i pokombinować. Super sprawa, tym bardziej, że nikogo nie było i można było się poruszać swoim tempem nie czekając na nikogo.
Zdobycie szczytu Cima di Mezzo (3154 m) wiązało się ze wspaniałą sesją fotograficzną, która uwieczniła Monki w całej okazałości 🙂
Po krótkiej sesji zeszliśmy ze szczytu do schroniska Lorenzo gdzie zaczął kropić deszcz. Wspólnie podjęliśmy decyzje aby zejść stokiem narciarskim do schroniska znajdującego się 800mnpm niżej a następnie podążyć w stronę parkingu a tym samym samochodu. Wszystko poszło zgodnie z planem. Po drodze uraczyliśmy się jeszcze pyszną włoską kawą, a następnie udaliśmy się szutrową przyjemną drogą do samochodu. Łącznie całodzienna wędrówka z elementami wspinaczki zajęła nam 10 godzin. Szczerze polecam! 🙂