4 Półmaraton Górski Jedlina Zdrój

Zanim zacznę rozpisywać się na temat jednego z moich ulubionych biegów to chciałbym nakreślić jak wyglądał weekend w moim wykonaniu. Przyznam szczerze, że ostatnio wolnego czasu praktycznie nie mam. Pochłonęła mnie pasja, pasja do trenowania, tworzenia i działania. W sumie to jest praca, ale nie czuje, żebym pracował bo robię to co lubię. Na chwilę obecną nie wyobrażam sobie funkcjonować inaczej, ale nie o tym miało być 🙂 Po powrocie z długiego weekendu trzeba było nadrobić zaległości w Monkowych sprawach. Ledwo zdążyłem się odkopać a już trzeba było szykować się do Półmaratonu w Jedlinie. Zawsze przed takimi zawodami trzeba przygotować rozmiarówkę, żeby każdy zainteresowany mógł przymierzyć sandały. Bo po to właśnie się wystawiam, żeby miło spędzić z wami czas, to znaczy porozmawiać, podyskutować, doradzić, pożartować itp. 🙂 Tym sposobem piątek stanął na ostrym przygotowaniu do biegu, bo w sobotę zaplanowany miałem wyjazd na wyścig. Tym razem jechałem na kolejną edycję wyścigu szosowego organizowanego przez Żyrardowskie Towarzystwo Cyklistów. Niestety seria wyścigów odbywa się dość daleko od nas to znaczy w okolicach Warszawy. W ten weekend wyścig był w Mińsku Mazowieckim, więc w sobotę wyjechaliśmy o 6 rano, żeby zdążyć na start o 12.00. Z racji tego, że w pewnym sensie raczkuje w wyścigach to startowałem na dystansie 58km. W sobotę było bardzo fajne ściganie. Cały czas jechałem czujnie z przodu, próbowałem atakować, a w najważniejszym momencie skasowałem poważną ucieczkę. Noga była dobra, więc wkręcałem się na wysokie tętna. Finisz był z dużej grupy, a prędkość na mecie była ponad 60km/h, więc czujnie po kółku przekroczyłem linię mety. Nie mam takich śmiałych zapędów sprinterskich, żeby się przepychać i walczyć o czołowe lokaty. Raczej lubię się zmęczyć niż ryzykować zdrowiem, bo przecież jest ono tylko jedno. Po wyścigu czekał nas długi powrót i tym sposobem w domu byłem o 21.30. Nie pozostało nic innego jak wrzucić graty do auta i iść spać. Zanim to wszystko ogarnąłem była już 23, hmm nie ma jak dobra regeneracja.

Gdyby ktoś mnie nie poznał to jestem w żółtym stroju tzn. KS DEICHMANN ABUS MAT SOBÓTKA 😀 nasze barwy klubowe 🙂

Sobota to pobudka o 6 rano, żeby w okolicach 7 wyjechać z domu i w Jedlinie pojawić się przed 8. Biuro zawodów było czynne od 7 do 9.30, bo start zaplanowany był na 10.00. Z czasem trafiłem idealnie, bo zanim w miasteczku biegowym pojawili się biegacze ja zdążyłem spokojnie się rozłożyć.  Na stoisku odwiedzali mnie znajomi jak i osoby zainteresowane Monkami. Nie wiadomo kiedy zleciał czas. Trzeba było na szybkości przebrać się i zwinąć stoisko. Poszło dość sprawnie i o 9.50 byłem już ogarnięty i przygotowany do startu. Po drodze na linię startu spotkałem znajomych, więc przy wspólnej rozmowie udaliśmy się pod bramę startową.

Oczywiście jak zwykle sandały na stopach wzbudzały zainteresowanie i lekkie zszokowanie. Bo przecież „jak można biegać w sandałach”. A no właśnie, że można i to potwierdziłem po raz kolejny 🙂 Wystartowałem spokojnie, skończyłem już z szarżowaniem po starcie tym bardziej, że wiedziałem co mnie czeka. Trasę znam dość dobrze bo w końcu biegłem ją po raz trzeci. Początek tzn. około 7km to odcinek asfaltowy, potem dopiero zaczynają się górki i góry a tym samym las i bardziej miękkie podłoże. Z doświadczenia wiedziałem, że nie warto ubić nogę na początkowych kilometrach bo później to się mści. Już po samym starcie czułem skutki wyścigu z dnia poprzedniego. Niestety czułem się zmęczony, w związku z tym postanowiłem pobiec na spokojnie, tzn. z uśmiechem na twarzy i fajną przygodą. Tak też się stało, była super zabawa, która jak się później okazało skończyła się dość dobrą lokatą 🙂

Dzięki temu, że zacząłem spokojnie miałem okazję wyprzedzać kolejnych zawodników. Szczególnie dobrze mi to szło pod górę. Trzeba przyznać, że kilometry zrobione na rowerze podnoszą wydolność i to w znaczącym stopniu (polecam kręcenie). Ku mojemu zdziwieniu kilometry leciały bardzo szybko. Newralgicznym punktem trasy był długi podbieg, który w początkowej fazie dość przyjemnie się wbiegało, jednak końcówka była tak sztywna, że każdy przechodził do marszu. Niestety też musiałem odpuścić spokojny rytm biegowy na rzecz szybkiego marszu. Stopień nachylenia jest tam tak duży, że odczułem zmęczenie po wejściu na szczyt tej hopy. Jednak nie było co się użalać nad sobą i szybko przeszedłem w rytm biegowy, nabierając oddechu i pędu. Najbliższe kilometry to piękny bieg interwałowy w kształcie sinusoidalnym. Potem czekał nas długi zbieg z ciekawymi błotno wodnymi przygodami. Jako, że przemieszczałem się w sandałach dość czujnie i ostrożnie pokonywałem tego typu fragmenty. Jednak w pewnym miejscu nie udało mi się uchronić i wpadłem po kostki w błoto. Nie powiem, w pierwszym momencie było całkiem przyjemnie, ale potem kiedy to zaczęła ślizgać mi się stopa zmieniłem zdanie. Po pewnym odcinku stopa i sandał wyschły a ja przemierzałem kolejne kilometry. Teraz czekała na mnie kolejna niespodzianka w postaci tunelu kolejowego. Co roku jest to wyśmienity masaż stóp, w tym roku dodatkową atrakcją była mega wielka kałuża na samym początku. Niestety po wbiegnięciu do ciemnego tunelu człowiek na początku traci orientację i stara się przyzwyczaić wzrok. Zanim zdążyłem cokolwiek zobaczyć wpadłem po kostki w mega zimną kałużę, parę metrów dalej w kolejną. Tym sposobem miałem w pełni mokre sandały i niestety odczuwałem dyskomfort poślizgu. Przede mną tylko 1,7km w ciemnym tunelu po kamieniach z podkładu kolejowego. Mówię wam, świetna zabawa.

Pojawiło się światełko w tunelu, podążałem w jego kierunku myśląc powoli o mecie. Jednak w życiu nie ma lekko. Wybiegłem z tunelu i spotkała mnie ściana deszczu. Było straszne oberwanie chmury, więc w parę minut wszystko co miałem na sobie było totalnie mokre. Co prawda czułem się orzeźwiony, ale poślizg był jeszcze lepszy niż wcześniej. Czujnie pokonywałem dalszą część trasy tym bardziej, że przed nami pojawiła się polana a tym samym trawa i błoto. Nie mogło być inaczej niż pryskanie wkoło błotem, które wypadało spod nóg. Tym sposobem w artystyczny sposób uciapałem koszulkę spodenki i nogi.

Po błotnych poślizgach, na przed ostatnim kilometrze czekał nas już tylko dobieg asfaltem do mety. Ta rozmaitość trasy wpływa na jej wyjątkowość. Dlatego pewnie większość osób, która tu startowała lubi tu wracać. Dla mnie trasa bomba!

Jednak nie tylko trasa jest tutaj wspaniała, ale przede wszystkim organizacja. Bardzo podoba mi się profesjonalizm i podejście organizatorów. Uprzejmość i troska na każdym kroku, bardzo sympatyczne grono ludzi, którzy tworzą niesamowity klimat. Sztab wolontariuszy, którzy są życzliwi i uśmiechnięci. Na mecie piękne ceramiczne medale wręczane przez młodych ludzi a potem wspaniale przygotowana woda z truskawkami, cytryną i mięta (mistrz!). Po za tym każdy zawodnik może skorzystać z masażu. Do tego wszystkiego koncert zespołu na scenie. Mega klimat, dlatego też polecam każdemu ten bieg!

PS bieg skończyłem na 54 miejscu  z czasem 2h07min przy czym na dystansie 24km było 600m przewyższenia 🙂 było super, chyba pierwszy raz się nie zajechałem bo średnie tętno wyszło mi 168ud/min. Nawiasem mówiąc w sobotę na wyścigu śr. tętno miałem 176ud/min a maxa złapałem 192 🙂

Ahoj!