28 Sudecka Setka!

28 Sudecka Setka to jeden z ważniejszych startów na ten sezon. Czułem się przygotowany na pokonanie dystansu 100km, tym bardziej, że na początku sezonu (marzec) na zawodach zrobiłem 80km z bardzo dobrym wynikiem. Życie trochę zweryfikowało moje plany. Setka to nie jest byle jaki start i trzeba przygotować się zarówno mentalnie jak i logistycznie. Bardzo zależało mi na tym starcie i pod względem fizycznym byłem bardzo dobrze przygotowany. Wszystko jednak rozegrało się w głowie…

Parę dni przed startem okazało się, że Juniorzy potrzebują obstawy na Mistrzostwach Polski w Świdnicy. Nie mogłem ich zawieść i stwierdziłem, że im pomogę i pojadę za nimi te 120km trasy wyścigowej. Wiedziałem, że wpłynie to na mój stan psycho-fizyczny, ale nie mogłem im odmówić, bo wiedziałem jak ważny jest to dla nich start. Nie było by to zbyt wielkim obciążeniem gdyby nie niedzielny wyścig koło Kalisza, na który jechałem z żakami i młodzikami. Policzyłem sobie, że setkę jestem w stanie zrobić w 11 godzin, w związku z tym przed pierwszymi startami na MP w kolarstwie zdążę odebrać busa i pojechać do domu. Założenia bardzo śmiałe, które później wpłynęły na wydarzenia biegu. Wracając do wyścigu Juniorów. Był ogień i to dosłownie: temperatura +35oC, kolumna 26 wozów. Niezła pogoń za zawodnikami przez prawie 4 godziny. Tak właśnie minął czas od 12 w południe do 17.30. Później pozostało zajechać do Boguszowa-Gorce odebrać pakiet i złożyć depozyt. Z racji tego, że zamiast szykować się do biegu szykowałem się na wyścig kolarski przepaki ustaliłem 30min przed zamknięciem depozytu. Totalnie czułem się nie przygotowany mentalnie do tego biegu, po prostu pełen spontan i straszne wypalenie. Najgorsze, że bolało mnie kolano. Jak na złość rano przed startem Juniorów ściągałem rower z dachu i uderzyłem centralnie rzepką w karoserie. Ból był natychmiastowy po paru godzinach miałem problemy z chodzeniem. Tym sposobem pierwsze 20km biegłem z bólem.

sudecka

Strój jak na nastrój przystało (cały na czarno).

No cóż podszedłem do tematu, że trzeba się oderwać od wszystkiego i cieszyć się każdym kilometrem. Przed startem spotykam sporo znajomych osób. Uśmiechy żarty, super atmosfera. Nic więcej nie potrzeba, tym bardziej, że postanowiłem biec razem ze Zbyszkiem (dobry znajomy, którego dawno nie widziałem). Start z rynku w Boguszowie o 22.00 jak zwykle w pięknej oprawie. Taka atmosfera nie zdarza się często. Tłum kibiców, oklaski, dopingi a do tego przepiękne fajerwerki na niebie. Tak samo jak w tamtym roku runda honorowa przez rynek i tylko wrzaski i kibicowanie. Mistrzostwo świata! Ten dzień był strasznie upalny, nie tylko dzień, ale również jak się okazało noc. Od samego startu upał był odczuwalny. Godzina 22 a na termometrze ponad 20oC. Pierwsze górki a człowiek cały mokry. Patrząc na tętno byłem w szoku, prędkość spokojna a tętno wysokie. Niesamowicie temperatura wpływa na organizm. Nie byłem pocieszony swoimi parametrami, ale spokojnie rozmawiałem sobie ze Zbyszkiem i lecieliśmy do przodu. Na około 10km dołączył do nas znajomy Grzesiek, którego znałem z innych biegów. Zaczęliśmy biec w trójkę, rozmowa zaczęła się rozkręcać podobnie jak tempo biegu. Było bardzo sympatycznie i trzymaliśmy się cały czas koło siebie. Podczas biegu miałem ze sobą plecak do którego wsadziłem dwa bidony po 0,5l izotonika. Mimo zakładanego spożywania co 15min musiałem pić częściej bo miałem świadomość, że strasznie się odwadniam. Na każdym punkcie piłem średnio dwa kubki wody czyli dodatkowe 0,5l wody. Bieg zaczynał się jakoś kształtować. Jak zwykle podbieg pod Chełmiec okazał się dla wielu ciężką przeprawą. Naszej trójce udało się go rozłożyć na łopatki. Dużo trenowałem długie podbiegi i nie odczuwałem problemu podczas pokonywania kolejnych kilometrów. Przy bardziej stromych momentach przybraliśmy taktykę 5min biegu na 1min marszu na uregulowanie tętna. Mimo, że szło nam bardzo dobrze i za sobą zostawiliśmy około 6 osób, to końcówka okazała się męcząca. Mi skończyła się woda w bidonach i złapał mnie lekki kryzys. Zaczynałem czuć się odwodniony, a to przecież okolice 38km. W końcu dotarliśmy na szczyt na którym wypiłem ponad 0,5l płynów. Powoli zaczynały się problemy z jedzeniem, ale na siłę wciskałem w siebie żele, żeby nie opaść z sił. Wiedziałem, że przed nami ostry zbieg po luźnych kamieniach, ale powoli zaczynało się robić ciężko psychicznie. Buty, które kupiłem na długie dystanse (Inov8) okazały się strasznie twarde i niekoniecznie przyczepne. W związku z tym nie mogłem poszaleć na zbiegach, raczej oszczędzałem nogi i nie łapałem prędkości ani rytmu. Do 42km dobiegliśmy wspólnie ze Zbyszkiem i Grześkiem. Ja przed stadionem odczułem lekki kryzys, ale Zbyszko podniósł mnie na duchu. Na stadionie sporo wypiłem i zjadłem bułkę z serem. Trochę się odmuliłem i nabrałem sił. Razem z Grzesiem wyruszyliśmy na dalszą część trasy. Początek był szybki i biegowy, więc cisnęliśmy dość mocnym tempem. Tym sposobem powoli systematycznie wyprzedaliśmy osobę po osobie. Tak naprawdę nie był istotny wynik tylko wspólne pokonywanie kilometrów i własnych słabości, bo każdy z nas je miał. Praca organizmu przy tej temperaturze to nie taka łatwa sprawa. Ciężko było z przyswajaniem się jedzenie a tym bardziej słodkiego. Jednak trzeba było się zmuszać i uzupełniać kalorie. Podobnie jak w tamtym roku około 4 godziny zaczął się kryzys senny, ale szybko go rozgoniłem wciągając żela z kofeiną. Dostałem dobrego powera, w sam raz na podejście pod Dzikowiec. Na szczycie dzikowca (55km) okazało się, że jesteśmy na 11 i 12 pozycji  w open. Myśleliśmy, że to jakiś żart i gnaliśmy sobie dalej. Właśnie na zbiegu z w/w szczytu był najpiękniejszy widok tego biegu. Tuż po wschodzie słońca i cała panorama gór. Jednym słowem mistrzostwo świata. Po dość długim i stromym zbiegu czekały na nas kolejne górki. Powoli temperatura zaczynała rosnąc a tym samym człowiek zaczynał się jeszcze bardziej pocić. Ciągle odczuwało się brak wody i elektrolitów. Najgorsze okazały się muchy, które cały czas otaczały nas wielkim rojem. Nie było źle jak się biegło, ale podczas stromych podejść gdzie prędkość spadała nagle człowiek został otaczany przez około 50much krążowników 🙂 powiem tyle, nie był to przypadek 😀 no dobra wracając do tematu: my tu gadu gadu a kilometry lecą. Kolegę Grześka coraz bardziej zaczynało boleć kolano, jednak nie odpuszczał i cisnęliśmy razem mimo, że proponował, żebym poleciał swoim tempem. Ja stwierdziłem, że mi się nie chce i nie zależy mi na wyniku tylko na dobrym czasie w górach. Tym sposobem dobiegliśmy do punktu na 65km gdzie uzupełniliśmy płyny. Potem został już praktycznie zbieg do Grzęd Górnych. Pamiętałem, że jest to długi zbieg kończący się asfaltem. Widziałem jaki mamy czas i jakie mam odczucia co do pogody i swoich nóg. Ogólnie organizm na dobrym poziomie bez zastrzeżeń, mięśnie w porządku, tylko jakiś dziwny ból jak by w achillesach. Obawiałem się, że może to być jakaś kontuzja. Im bliżej byliśmy punktu tym bardziej nie chciało mi się biec. Czułem się naprawdę dobrze, ale po prostu świadomość tego, że nie uda mi się zrobić fajnego czasu na 100km i to, że od razu po biegu muszę jechać po busa do Świdnicy a następnego dnia na wyścig jakoś przytłaczała mnie psychicznie. Kolega mówi do mnie no to jutro sobie poleżę odpocznę nic nie będę robił. A ja wiedziałem, że w sobotę czeka na mnie pakowanie busa a w niedziele o 6 rano pobudka i 150km jazdy. Hmm 28km, pełen upał tylko jeden punkt po drodze. Kurde po co mam się męczyć? Przecież ważniejsze jest bezpieczeństwo innych niż mój mały wynik, który i tak niekogo nie obchodzi. Tym sposobem na pełnej świadomości wpadając na punkt mówię, że w sumie to rezygnuje i pytam które mam miejsce. Panie mówią, ze jestem 11 w Open. Ja mówię, że bardzo fajnie, a które na 72km. One mówią, że pierwsze, bo wszyscy co przybiegli to polecieli dalej. To była kropka nad i. Czego chcieć więcej niż 1 miejsce. Czułem się mega zawiedziony i mega wkurzony. Wiedziałem, że 100km jest spokojnie do zrobienia, ale po prostu mi się niechciało, bo wiedziałem ile obowiązków na mnie czeka. Po prostu układałem już w głowie o której tam dojadę, co zrobię itd. Tym sposobem skończyłem na 72km o godzinie 6.24. Każdych nadbiegających dopingowaliśmy i podpuszczaliśmy do rezygnacji kusząc zimnym piwem 🙂  Jakoś po 8 godzinie byliśmy na stadionie w Boguszowie. Odebrałem medal wypiłem kawę pośmiałem się z biegaczami, z którymi zrobiliśmy wspólne foto. Nazywając się elitą 72km 🙂 Dowiedziałem się, że o 14.30 jest dekoracja, więc czym prędzej wsiadłem w auto i pojechałem do Świdnicy odebrać busa a potem wróciłem do domu jakoś przed 11. Umyłem się zjadłem śniadanie i położyłem się na godzinę spać. O 14 byłem już z powrotem w Boguszowie na dekoracji. Potem powrót do domu końcówka meczu Polski, pakowanie busa i o 21 spać no bo przecież o 6 wyjazd na wyścig. Jest niedziela godzina 21 a ja kończę ten wpis. Mocno się zastanawiam skąd ja mam tyle siły?! Ktoś jeszcze wątpi w to, że skończył bym te 100km? 🙂 Może innym razem ilość obowiązków będzie mniejsza.

sudecka

PS dzisiaj na wyścigu całkiem przyzwoite miejsca. W kategorii Żaczka: 2msc Iga, Żak: 4msc Hubert, Junior Młodszy: 6msc Rafał. Jestem z nich dumny! Ja jestem już stary i sukcesy za mną, a przed nimi całkiem sporo możliwości. Niech młodzi robią wyniki, a mi pozostaje zabawa 🙂

IMG_1482

IMG_1485

wyniki

Link do wyników: http://online.datasport.pl/results1832/index.php