2 Zimowy Górski Maraton Ślężański
Po powrocie z Nepalu byłem trochę rozbity. Zawsze długie wyjazdy wytrącają z rytmu, systematyczności i rywalizacji. Każdy długi górski wyjazd zmienia coś w człowieku. Gdyby nie dyrektor biegu to pewnie bym nie wystartował, bo nie czułem się na siłach i nie miałem motywacji. Pojawienie się na liście startowej zobligowało mnie do udziału. Z racji tego, że codziennie prowadzę zajęcia sportowe to w jakiś sposób trenowałem. Jednak zdecydowanie brakowało w tym wszystkim biegania. W grudniu przedreptałem zaledwie 35km a w styczniu 31km. Tempa były raczej spokojne, starałem się w ogóle złapać rytm i przypomnieć sobie technikę po miesięcznym roztrenowaniu. Dzięki ćwiczeniom ogólnorozwojowym, które wykonuje na co dzień nie straciłem kordynacji oraz wydolności. Fakt jest taki, że zima to czas na treningi uzupełniające czyli wzmocnienie tych mięśni, których nie ćwiczymy (pomijamy) w sezonie. No cóż czas wziąć się do roboty i zacząć treningi tlenowe, bo to co przeżyłem na biegu to była wielka walka ze sobą i swoimi słabościami.
Trasę biegu znam bardzo dobrze, bo podobnie jak w poprzednim roku miałem przyjemność ją znakować. Muszę przyznać, że im szybciej się biega tym przyjemniejsza wydaje się trasa, bo poszczególne charakterystyczne punkty bardzo szybko mijają. Przed biegiem miałem świadomość co mnie czeka, jednak zawody rządzą się swoimi prawami. Wiedziałem, że chce dać z siebie wszystko i sprawdzić na co mnie stać. nie myślałem o miejscach o rywalizacji, tylko o walce z samym sobą. Od początku podyktowałem sobie dość mocne tempo, oddech był szybki, ale pod kontrolą. Jednak od samego startu odczuwałem dyskomfort bolących nóg. Wiedziałem, że będzie ciężko, bo teren był wymagający. Cały czas kopny śnieg i uślizg nogi. Dzięki ćwiczeniom stabilizacyjnym nie miałem problemów z kordynacją i postawą. Jednak ciągłe uślizgi w znaczący sposób obciążały mięśnie nóg, które bolą mnie do tej pory. Do szczytu Ślęży cały czas biegłem i wszystko miałem pod kontrolą. Podejście niebieskim szlakiem w znaczący sposób podniosło tętno do góry. Potem był dość długi zbieg w stronę przełęczy, dopiero po biegu zobaczyłem, że miałem tam najszybszy kilometr: 3:45min. Jak na brak biegania to prędkość zawrotna, jednak co robią zawody z człowiekiem 🙂 Po zbiegu wiedziałem, że czeka mnie kawałek męczącego wypłaszczenia a potem już zbieg do Przełęczy. Ta nieszczęsna prosta jak zwykle podmęczyła mnie psychicznie, przez swoją śliskość i nierówność. Nie dało się złapać rytmu, który dał by prędkość i pewność stawianego kroku. Powoli zaczynałem słabnąć, ale świadomość, że raczej już z górki nie pozwalała odpuścić. Jeszcze przed przełęczą na zbiegu wyprzedziło mnie parę osób. Było to dla mnie bolesne, bo zawsze byłem mocny na zbiegach.
Od przełęczy zaczął się inny rozdział biegu. Czyli walka ze sobą. Powoli zaczął wychodzić brak wytrzymałości, pojawiły się pierwsze słabości: ociężałe nogi, brak ogólnej mocy, jednak została ambicja. Mimo bólu w nogach nie odpuszczałem i trzymałem równe tempo. Ta część masywu Ślęży dała trochę odetchnąć, przewiany śnieg i profil trasy lekko z góry. Ci co zostawili sobie energie ładnie trzymali tempo. Ja natomiast walczyłem o przetrwanie. Było mi naprawdę ciężko, ale jak się później okazało było jeszcze ciężej. Od 20km pojawił się dziwny stan, lekkie mroczki przed oczami i lekko mrowiące dłonie. Wiedziałem, że jest źle, ale pobiegłem va bank, albo przetrwam albo padnę. Zaciąłem się w sobie i nie odpuszczałem. Wydawało mi się, że stoję w miejscu, byłem taki zawieszony w przestrzeni. Od 21km stan się pogłębił i miałem lekko ciemno przed oczami, znałem już ten stan z ostatniego kilometra maratonu, który biegłem w jesieni. Włączyłem tryb stand by. Wyłączyłem wszystko co nie potrzebne (myślenie, zbędne ruchu) skupiłem się tylko na bezwładnym ruchu biegowym. Trwałem tak aż do samej mety nie dając się złamać słabościom. Jak się później okazało te kilometry w których teoretycznie się wlokłem biegłem ze średnią prędkością 5:19min/km. Tym sposobem udało mi się dotrwać do mety, na której totalnie mnie odcięło. Padłem w ramiona i dochodziłem do siebie przez parę minut.
Jestem świadom, że nie powinienem był startować, jednak stało się. W gruncie rzeczy nie żałuje, bo moja zawziętość przyniosła po raz pierwszy w życiu zaszczytne miejsca na podium. Udało mi się wywalczyć 3 miejsce w klasyfikacji Gmina Sobótka oraz 3 miejsce w kategorii wiekowej M20. Czas zabrać się za treningi tlenowe i sezon powinien przynieść pożądane efekty 🙂
Podsumowując troszkę bardziej w liczbach:
Dystans: 24km
Czas: 2h16min
Przewyższenie: +/- 510m
Średnie tempo: 10,6km/h (5:39min/km)