Mówili mi: sport to zdrowie…

Tiaaa, wierzyłem do czasu gdy nie skręciłem po raz pierwszy stawu skokowego.

A wszystko to wydarzyło się w ostatnim starcie docelowym czyli Górskim Półmaratonie Ślężańskim. Cały sezon szło jak po sznurku a tu na sam koniec utrafiła noga na kamień. Mimo, że na 6km trasy stopa wygięła się w maksymalnym kącie po swojej zewnętrznej części, ja nie dałem za wygraną. Na bardzo technicznym zbiegu prowadzącym ze szczytu Ślęży przez Skalną Perć biegłem jak burza. Zawodnicy uprzejmie ustępowali drogi do momentu gdy usłyszeli głośne „aaaaaaaaaaaaaa”. Mimo niedźwiedziego okrzyku i bardzo dziwnego uczucia poleciałem w dół nie zwalniając tempa. Dyskomfort w stopie nie zahamował ambicji i zrobiłem pucharek na stravie i PR na tym fragmencie trasy. Po ukończeniu tego wymagającego odcinka emocje puściły a za to pojawił się dyskomfort w stopie. Na początku każdy stawiany krok powodował tylko lekki ból. W głowie pojawił się duży znak zapytania: biec czy nie biec, oto jest pytanie.

Dobiegłem do przełęczy Tąpadła zasugerowałem suportowi, że mam problem z nogą i poleciałem dookoła Raduni, na zbiegu odczuwałem troszkę większy dyskomfort. Nie mniej jednak kontynuowałem. Tym samym wbiegłem po raz drugi na magiczną górę Ślężę podjadłem popiłem i zacząłem zbieg. W sumie to była próba zbiegu bo ból w nodze zrobił się potężny. Może nie czułem obrzęku, ale za to przeszywający ból i jakby podwijającą się stopę. Dobiec trzeba było, więc cały ciężar ciała ładowałem w prawą nogę a lewa była tylko stabilizatorem. Mimo wszystko ukończyłem zawody i nawet mogłem chodzić, choć po przekroczeniu mety i ściągnięciu buta na stopie zaczął pojawiać się siniak i opuchlizna.

Sobota była jeszcze całkiem dobra, mogłem chodzić i wsadzić nogę do buta. Problem pojawił się w nocy kiedy nie mogłem spać przez ból. Myślałem jakoś to będzie. Rano próbowałem stanąć na nogę i mocno się zdziwiłem… Ból był tak mocny, że o chodzeniu mogłem zapomnieć. Zacząłem uprawiać skoki o jednej nodze, które były dla mnie litościwe.

Gryzłem się z tematem co zrobić. Podjąłem decyzję, że jadę na prześwietlenie. To była dopiero przygoda. Sześć godzin spędzone w przychodni a do tego jakie emocje. Działy się tam niemalże sceny dantejskie. Pokrótce to przybliżę bo mój uraz okazał się błahostką w stosunku do walki wręcz o kolejkę do lekarza.

Czekając cierpliwie w kolejce, przez ładnych parę godzin umilałem sobie czas czytając górską lekturę. Frustracja ludzi czekających sięgała zenitu a ilość gorzkich słów padających z poczekalni unosiła się w powietrzu. Musiało się coś w końcu wydarzyć, bo przecież nie mogłoby być inaczej. Dosłownie jedna osoba była przede mną gdy zjawił się opryskliwy Pan. Twierdził, że on nie będzie czekał bo ma przeciętego palca i lekarz musi w tym momencie i w tej chwili oglądnąć jego palec. W poczekalni rozpoczęła się burza i mała afera. Jedni pukali się w głowę inni wzięli sprawy w swoje ręce. Najeżona Pani stanęła przed drzwiami i szła w zaparte, że nie dopuści do tego, żeby knypek wszedł priorytetem. Nagle otworzyły się drzwi: następny proszę i zaczęła się batalia. Starsza pani, której była kolejka wstała kiedy to agresywny Pan zaczął przepychać ambitną i sprawiedliwą damę. Futryna drzwi pękała w szwach do momentu gdy pojawił się wściekły łysy: nikt nie będzie dotykał mojej żony wziął karakana za szmaty wyciągnął z gabinetu i pchnął z lekka w klatkę piersiową. Knypek padł jak długi, nawet nóg nie zgiął. Prosto jak kłoda obalił się na ziemie, uderzając głową o kafle. Po korytarzu rozsypały się drobne pieniądze, telefon, okulary i inne gadżety. Nagle pojawiła się kałuża krwi. Zaczęła się panika i popłoch. Afera nie z tej ziemi. Sanitariusze zakasali ręce i zajęli się niemiłym Panem. Tak minęła kolejna godzina mojej kolejki bo tyle też zajęła obsługa Pana, który przyszedł z palcem a wyszedł z roztrzaskaną głową. Pamiętajcie nigdy nie próbujcie wciskać się w kolejkę J

No dobra czas wrócić do nogi. Lekarz zlecił RTG, bardzo nie miła Pani wykonała zdjęcie mojej nabrzmiałej stopy. Opis nie pokazał żadnego złamania co było mocno pocieszające. Lekarz nie zalecił nic szczególnego, więc z uśmiechem wróciłem do domu czekając na termin wizyty u mojego fizjo-magika Daniela.

W niedzielę zacząłem robić okłady z kapusty, wierząc w to, że obrzęk zejdzie. W poniedziałek mogłem już stawać na nogę a opuchlizna była dużo mniejsza. Ten dzień stanął pod znakiem dalszych okładów kapustą i smarowania altacetem. We wtorek miałem jeszcze obrzęk, ale dużo mniejszy. Dzięki uprzejmości Daniela o 10.00 spotkałem się z nim w jego prywatnym gabinecie. To spotkanie było dla mnie trochę jak wyrok. Byłem już pogodzony z faktem, że sezon zakończony i teraz rehabilitacja. Podczas gdy on zaczął zajmować się moją stopą ja nieśmiało zapytałem słuchaj, bo za dwa i pół tygodnia jestem zapisany na 50km w Chorwacji… myślałem, że wygłupiłem się tym pytaniem, ale on na to: bądź spokojny, do tego czasu będzie w porządku. Popracował nad układem limfatycznym, wykasował kontuzję z układu krwionośnego i zakończył robotę. Nie uwierzycie, ale wieczorem opuchlizny już nie było. Następnego dnia czyli w środę normalnie chodziłem. Nie mogłem wytrzymać i tego też dnia poszedłem przetestować stopę na rowerze szosowym. O dziwo nic nie bolało i nie odczuwałem nawet drobnego dyskomfortu. W czwartek zrobiłem już pełny trening na szosie z tempówkami. W piątek kolejna szosa a potem krótkie towarzyszenie Rafałowi w rekordzie GSS. W niedziele trzy godziny na szosie. Poniedziałek luzz. A dzisiaj (wtorek- 10 dni od urazu) pierwszy trening biegowy. 9km siadło jak gdyby niby nic. Co prawda miałem lekka blokadę w głowie i taki strach, żeby przypadkiem nie zabolało, ale uwierzcie mi, że nic mnie nie bolało. Po 10 dniach wracam do treningów. Po prostu kosmos! A najlepsze, że jak byłem w tej przychodni to ludzie rzucali do mnie tekstami, że 10 tygodni to mam wyciągnięte z życia.

Tutaj należą się podziękowania dla Daniela! Muchas gracias

Krótka historia fotograficzna: