Wspinaczkowa majówka cz. 2 (wielowyciąg)

Pierwsze dwa dni za nami w związku z tym czas najwyższy spróbować czegoś ambitniejszego. Zawsze marzyłem, żeby zrobić drogę wielowyciągową, więc jak tylko padła taka propozycja to od razu byłem chętny. Tym sposobem w poniedziałek 1 maja wyruszyliśmy w cztery osoby w rejon Komornjak na drogę ” Skriveno zlato” o długości 150m z ogólną wyceną 6a+. Zanim dotarliśmy pod ścianę trzeba było poświęcić trochę czasu na zlokalizowanie owego miejsca i drogi. Dzięki chorwackiej uprzejmości udało nam się zostawić samochód przy apartamencie znajdującym się u podnóża ściany. Potem zostało już tylko uzbrojenie się w odpowiedni szpej i ruszenie do góry w poszukiwaniu drogi. Podążając do góry szutrową ścieżką wypatrywaliśmy naszej linii. Jak się potem okazało doszliśmy za wysoko i musieliśmy zawrócić. Stety niestety zeszło trochę czasu zanim odnaleźliśmy właściwe miejsce, ale za to dobrze się rozgrzaliśmy, maszerując w tą i z powrotem.

Po dotarciu pod ścianę wypatrywaliśmy plakietek, które wskazałyby w sposób czytelny naszą linie. Według wycen nasza droga składała się z pięciu wyciągów wycenionych na 5b, 6a, 6a, 6a+, 5b. Na pierwszy rzut oka ciężko było coś wypatrzeć, ale nie stanowiło to problemu, żeby podjąć próbę przejścia. Tak jak wcześniej wspomniałem wybraliśmy się w 4 osoby w związku z tym podzieliliśmy się na dwa zespoły dwu osobowe. Pierwszym zespołem, który przystąpił do wspinania byłem „ja” i Kuba. Pierwszy wyciąg rozpoczął kolega a ja stałem się jego asekurantem. Obserwując z dołu jego poczynania byłem zaskoczony małą ilością plakietek a tym samym przelotów na drodze. Na odcinku około 30 metrów było około 5-6 wpinek. Jak by nie patrzeć to średnio wpinka wychodzi co 5-6 metrów. Teren teoretycznie prosty jednak przy ewentualnym odpadnięciu lot byłby dość długi. Pierwszy wyciąg poszedł bez problemu. Kuba założył stanowisko i zaczął asekurację z góry, dzięki czemu ja mogłem spokojnie wejść do góry.

Z racji tego, że moje doświadczenie wielowyciągowe było na etapie przypominania-utrwalania (zakładanie stanowiska, asekuracja z góry) to do Kuby należał kolejny drugi wyciąg. Tutaj sytuacja z wpinkami była podobna jak na poprzednim wyciągu czyli wpinki co 5 nawet co 7 metrów. Do tego przed stanowiskiem rosło sobie drzewo, które w znaczący sposób utrudniało przejście i znalezienie stanu. Czasem trzeba było się pogłowić nad tym, gdzie znajduje się plakietka. Jednak intuicję Kuba miał dobra i cały czas zmierzał w dobrą stronę. Tym sposobem we dwójkę pokonaliśmy drugi wyciąg. Przed nami kolejna część trasy i znowu prowadzi Kuba. Tym razem po wyjściu za kant pojawiły się pierwsze problemy techniczne. Przed kolegą pojawiła się płyta z małą ilością krawądek i wpinka oddalona o jakieś 6-7 metrów. Kuba pomyślał sobie- to pewnie jest krux tego wyciągu, więc trzeba zacisnąć zęby i cisnąć do góry. Próba wyjścia po płycie skończyła się lotem, na szczęście szybko go wyłapałem. Jak się potem okazało należało obejść ten problem z lewej strony. Wpinka była po prostu ukryta a ominięcie płyty w znaczący sposób ułatwiło przejście.

Reszta wyciągu poszła gładko. W końcu nastała zmiana w osobie prowadzącej i tym sposobem teoretycznie najtrudniejszy wyciąg drogi poprowadziłem „ja”. Muszę przyznać, że zabawa była przednia. Naprawdę piękna sprawa znajdować się jakieś 100 metrów nad ziemią i prowadzić drogę w nieznanym terenie. Bez większych problemów dotarłem do stanowiska, założyłem wszystko jak trzeba i czekałem aż dojdzie do mnie kolega. Ze względu na bolące stopy przekazałem pałeczkę koledze i to on poprowadził ostatni wyciąg. Jak się potem okazało bardzo krótki fragment kończący się na szczycie góry.

Teraz pozostało już tylko podziwianie widoków i oczekiwanie na drugi zespół. Jak się potem okazało mieli oni trochę problemów technicznych, ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Nieszczęsne drzewa spowodowały zaplątanie się liny i brak możliwości przesunięcia się do góry lub w dół. Dodatkowo utrudniona komunikacja, nie ułatwiała zadania. Dzięki umiejętnością i doświadczeniu Tomek zjechał na dół ze stanowiska i rozplątał problem. Przygoda musi być 🙂

Przed nami zostało już tylko zejście z góry. W związku z tym, że na trasie były same plakietki nie było możliwości łatwego zjazdu, natomiast na szczycie znajdował się szlak dzięki, któremu udało się zejść na sam dół. Jakże śmieszne było gdy z tym cały szpejem schodziliśmy i nagle znaleźliśmy się w małej wiosce, która była nie wiele niżej niż szczyt pobliskiej góry. A tam życie społeczności trwało na dobre. Mężczyźni popijając lokalne piwo grali w karty, a kobiety grały obok w bule (Petanque). Niestety nikt z nas nie miał portfela, żeby zakupić magiczny napój i nawodnić organizm, więc nie pozostało nic innego jak dalsza droga zejściowa.