Refleksje i przeżycia „Nanga Parbat”

Ostatnie dni to dziwny i trudny czas… Ciężko pogodzić się ze śmiercią himalaisty… Zawsze boli to tak samo i stawia wiele pytań, które nigdy nie zostaną do końca wyjaśnione…

Jak zawsze śledziłem poczynania na K2 oraz na Nandze. Tomek zdążył mnie już przyzwyczaić, że co roku próbuje zdobyć ten ośmiotysięcznik zimą. Filmik Tomka i Marka z 2013 (Nanga Parbat Dream) był dla mnie i mojego kumpla inspiracją. Przed każdym wyjazdem w wysokie góry nakręcaliśmy się tymi scenami, przestrzenią i ogromem gór wysokich. Naszym marzeniem było zdobycie ośmiotysięcznika a ten filmik nas tylko napędzał. Jak na razie nasze marzenie gdzieś zastygło, ale serce i myśli do wielkich gór pozostają, ale o tym innym razem.

Moje rozmyślanie zaczęło się od dziwnych snów, które miałem dzień przed tragedią. W dzień czytałem wpisy na stronie wspinanie.pl o tym, że Elisabeth i Tomek mają obóz w kopule pod szczytowej na około 7200 i zamierzają atakować szczyt. Trzymałem mocno kciuki i wierzyłem, że tym razem się uda. Byli naprawdę blisko a prognozy pogody nie były najgorsze. Temat gdzieś ucichł a w nocy miałem sen: Śniła mi się ś.p babcia a potem dziwnym trafem śniło mi się, że pękł mi ząb. Obudziłem się rano i od razu pomyślałem, że będzie jakaś strata. Cały dzień myślałem nad tym co znowu się wydarzy nie dobrego. Informacja o tragedii na Nandze spadła jak grom z jasnego nieba…

Nigdy bym nie pomyślał, że sen mógł dotyczyć czegoś co dzieje się tysiące kilometrów ode mnie.

Cała sobota stanęła pod znakiem rozmyślań. Nie mogłem się na niczym skupić… Cały czas odświeżałem informacje na stronie „Pakistan Mountain News”. Oczywiście w mediach pojawiało się dużo informacji, ale wzbudzały one tylko moje rozgoryczenie. Niestety jak to w naszym kraju bywa, każdy staje się specjalistą od gór wysokich i zaczyna pleść brednie stawiając nierealne tezy i głosząc idiotyczne stwierdzenia.

Cały czas czekałem na informacje dotyczące sytuacji ze śmigłowcem. W końcu udało się wielka czwórka wyleciała. Miałem nadzieje, że pilotom uda się doprowadzić ekipę ratowniczą w okolice 6000 metrów, aby ominąć bardzo trudny fragment jakim jest ściana Kinshofera. Pewnie gdyby to byli rosyjscy piloci to dali by radę, ale Pakistańczycy są bardziej ostrożni i przezorni.

Rozpoczęła się walka z czasem. Dzięki trackowi Adama Bieleckiego można było obserwować poczynania jego oraz Denisa Urubko. To co robili chłopaki jest nie do opisania. Podjęli oni niesamowite ryzyko i wyzwanie. Bez wytchnienia wspinali się ścianą Kinshofera (pomiędzy C1 a C2) w ekstremalnie ciężkich warunkach tzn. temperatura odczuwalna była na poziomie -45oC do tego wiał silny wiatr.

Dobrze wiem co to znaczy taka temperatura. Podczas próby zdobycia Piku Lenina mieliśmy przyjemność zaznać temperatury rzędu -40oC. Mieliśmy ubrane na siebie wszystko (spodnie powerstrechowe a na nich spodnie primaloftowe a na górze 3 warstwy razem z puchówką) a na dodatek leżeliśmy w puchowych śpiworach i wcale nie było nam super ciepło.

Tak naprawdę takie warunki znają tylko Ci, którzy byli w zimie w wysokich górach. Nie wspominając o Karakorum gdzie panują najbardziej surowe górskie zimowe warunki. Dlatego też Nanga Parbat została zdobyta zimą dopiero 26 lutego 2016, a K2 w dalszym ciągu czeka na śmiałków.

Starałem się analizować wszystkie dostępne informacje i rysowałem na Google earth poczynania Adama i Denisa. To co oni zrobili jest czymś heroicznym, godnym podziwu i nie do powtórzenia. Drogę, która zajmuje około 1,5 dnia zrobili w 8 godzin i to po zmroku w wietrze i mega mrozie.

Sytuacja na górze musiała być dramatyczna, ale świadoma. Szczegółów dowiemy się pewnie niedługo, ale można się tylko domyślać tego co musieli przeżywać Elisabeth i Tomek. Rozstanie raczej nie było przypadkiem tylko walką o życie.

Po 23 poszedłem spać. W nocy miałem kolejny koszmar… Śniło mi się dziwne miejsce, duży budynek z wielkimi klatkami schodowymi. Biegłem z kimś po schodach, strasznie się śpieszyliśmy jak byśmy uciekali przed czymś. W końcu dobiegliśmy do miejsca, w którym stała ławka, na której siedziały dwie osoby. Były one jakieś dziwne nie wyraźne, blade, szczupłe. Dostrzegliśmy, że jedna leży już martwa a druga mówi szeptem ostatkiem sił. Obudziłem się, potem miałem problem, żeby zasnąć. Kiedy obudziłem się rano pierwsze co zrobiłem to sprawdziłem informację na temat akcji ratunkowej. Po przeczytaniu newsa poleciały łzy… Rano nie mogłem zjeść śniadania, czułem wielki smutek a w oczach miałem łzy..

To co zrobili Adam i Denis jest wyczynem na skalę światową. Oczywiście słowa uznania należą się również dla Piotra i Jarka, którzy wspomagali chłopaków. Zrobili oni kawał dobrej roboty i uratowali Elisabeth. Wiem, że nie mogli zrobić nic więcej. Pogoda nie pozwalała na to, żeby iść wyżej a zmęczenie na pewno dawało się we znaki. Chodzenie po nocy w Himalajach jest bardzo ryzykowne. Myślę, że mało kto zdaje sobie z tego sprawę jakie to są odległości i obszary do pokonania. A po za tym zagrożenia w postaci lawin, szczelin, „desek”, ścian.

Poglądowe foto jakiej wielkości jest człowiek na drodze pomiędzy Camp2 a Camp3 (źródło: Alex Txikon)

A tak wygląda końcówka ściany Kinshofera część lodowo-śnieżna, na której zresztą rok temu miał wypadek Adam Bielecki odpadając od ściany poleciał około 80 metrów (https://wspinanie.pl/2016/01/wypadek-bieleckiego-na-nanga-parbat/):

źródło: Alex Txikon

Jest tylko jedna pewna rzecz i to niestety jest śmierć. Zginąć można wszędzie a najwięcej wypadków zdarza się pod domem. Dlatego nie oceniajcie nikogo i postarajcie się zrozumieć.

Może czas wybrać się na spacer, w małe góry i zobaczyć świat z innej perspektywy.

Ja wiem, jedno: wielkie góry mają magię, która wciąga i co jakiś czas o sobie przypomina. Na pewno tam wrócę bo to kocham. Kocham tak samo jak wszyscy Alpiniści i Himalaiści. Dlatego rozumiem Eli i Tomka i każdego innego próbującego odkrywać. Zdobywanie szczytu to coś więcej: to walka ze słabościami z przeciwnościami losu. Walka z przyrodą nieraz wchodzenie na skraj swoich możliwości. To właśnie te chwile dają potem tyle satysfakcji, radości i poznania samego siebie. Jednak góry to nie tylko walka, ale również podziwianie, piękno, wolność, spojrzenie z innej perspektywy z innego świata. Po prostu magia… i w tej magii pozostańmy. W szczęściu, które już zawsze będzie z kolejnym walecznym himalaistą.

Myślcie dobrze i pozytywnie o Tomku. Został tam gdzie kochał być. Został tam gdzie było jego przeznaczenie. „Naga Góra” to była jego siódma próba i niech będzie tą szczęśliwą- ostatnią.

Trzymaj się wielki! Mimo, że się nie znaliśmy to dzięki za pasję, za determinację, za 7 lat dopingowania i podziwiania walki z górą!

Tomek Mackiewicz (fot.nangadream.blogspot)

Warto zapoznać się z dziennikiem wyprawowym:
https://www.facebook.com/notes/polski-himalaizm-zimowy-2016-2020-im-artura-hajzera/dzienni-wyprawowy-cz-vi/1595066003873347/